Michael Schacht to projektant gier znany w naszym kraju głównie dzięki grze „Zoloretto”, która odniosła ogromny sukces. Polega ona na budowaniu zoo i umieszczaniu na wybiegach odpowiednich zwierząt. Kameleon zaś to stworzenie powszechnie kojarzone z niesamowitą umiejętnością zmiany koloru skóry i przybierania barw otoczenia. O czym więc jest gra wydawnictwa G3 o takim tytule? Przekonajcie się sami, czytając dalszą część recenzji.
Farbuj skórę kameleon, farbuj skórę
[„Kameleon” - recenzja]
Michael Schacht to projektant gier znany w naszym kraju głównie dzięki grze „Zoloretto”, która odniosła ogromny sukces. Polega ona na budowaniu zoo i umieszczaniu na wybiegach odpowiednich zwierząt. Kameleon zaś to stworzenie powszechnie kojarzone z niesamowitą umiejętnością zmiany koloru skóry i przybierania barw otoczenia. O czym więc jest gra wydawnictwa G3 o takim tytule? Przekonajcie się sami, czytając dalszą część recenzji.
Dziękujemy dystrybutorowi G3 za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
„Kameleon” jest to prosta karcianka, w której decydujemy o dołożeniu kolejnej karty do rzędu lub zabraniu któregoś z nich. W pudełku znajdziemy talię 90 kart, a pośród nich 63 kolorowe kameleony (po 9 w każdym z 7 kolorów), 10 kart „+2” punkty, 3 jokery i kartę ostatniej rundy. Oprócz tego mamy pięć kart pomocy, pięć kart rzędów do rozgrywki dla 3 – 5 osób oraz trzy karty rzędów do gry dwuosobowej.
Reguły rozgrywki w zasadzie streściłem w jednym zdaniu w powyższym akapicie. Na początku gracze otrzymuje po jednej karcie kameleona, następnie zaś po kolei wykonują swoje akcje: albo dociągają jedną kartę z talii i dokładają ją do wybranego przez siebie rzędu (maksymalnie mogą się w nim znaleźć trzy), albo biorą jeden z już wyłożonych rzędów (nie musi być pełen). Po zabraniu kart gracz nie bierze już udziału w tej rundzie. Trwa ona do momentu aż wszyscy z uczestników zabawy zdecydują się na jeden zestaw. Niezabrane karty są odrzucane i rozpoczyna się kolejna runda. Gra trwa do czasu, gdy zostanie wyciągnięty symbol ostatniej rundy, który znajduje się 15 kart przed końcem talii (jak sama nazwa wskazuje, oznacza to, że ta runda jest ostatnią). Każdy z graczy określa 3 kolory spośród leżących przed nim, które zapunktują dodatnio, cała reszta zaś będzie stanowić jego punkty ujemne.
Teraz według tabeli punktacji gracze liczą karty i sumują swoje punkty. Do wyboru mamy dwa warianty punktowania w rozgrywce. Jeden opiera się na zasadzie: im więcej kart, tym więcej punktów; drugi zaś to: 3 karty najwięcej punktów, liczby niższe i wyższe to mniejsza liczba punktów. Należy również wspomnieć o możliwości gry dwuosobowej, w którym gracze mają do wyboru podczas dokładania tylko 3 rzędy, a w dodatku jeden z tylko jedną kartą, drugi z dwoma, trzeci z trzema. Jest to ciekawy wariant, który powoduje, że partia staje się bardziej wciągająca niż podczas standardowej rozgrywki. W dodatku przed pierwszym ruchem każdy z graczy otrzymuje 2 losowe karty z talii.
Zasady są proste i przystępne tym samym jest to typowa gra rodzinna dedykowana dzieciom powyżej 8. roku życia. Chociaż myślę, że i młodsze są w stanie sobie poradzić, przynajmniej z wariantem „Im więcej kart w danym kolorze, tym więcej punktów”. Jednak po kilku partiach w większym gronie gra wydaje się niezbyt wciągająca. Dzieci potrafią się znudzić, nie wspominając już o dorosłych. Ot, prosta karciana gra, w której rozgrywka wcale nie dostarcza zbyt wielkich emocji. Zawiera spory element losowy, dodatkowo miałem wrażenie, że gra trwa zbyt krótko i powoduje, że gracze rzadko otrzymują ujemne punkty. Dorzucenie kart do talii mogłoby zmienić ten stan rzeczy i być może częściej pojawiały by się punkty ujemne. Rzadka ujemna punktacja mogła być również wynikiem gry zachowawczej.
Dodatkowo rozgrywka na tabeli punktacji „im więcej, tym lepiej” powoduje, że gra jest mało interesująca, szczególnie dla starszych dzieci (10 – 12 lat). Dlatego można bez zastanowienia zagrać na tabeli bardziej zaawansowanej. Uwagę w tej grze przykuwa jednak wariant dla dwóch osób. Tu pojawia się już większa liczba strategii i rywalizacji między graczami. Jest znacznie „gęściej” podczas rozgrywki i gracze wydzierają sobie karty albo są zmuszeni do wzięcia pojedynczej karty. Reasumując, gra mnie osobiście nie zachwyciła. Zamiast „Kameleona” poleciłbym inne gry z wydawnictwa G3, jak chociażby „6. bierze” czy też „Mamma Mia”. Jednak „Kameleon” zapewne również znajdzie swoich zwolenników, dlatego gry nie skreślam całkowicie.
