Fryzja Wschodnia to kraina, która przez stulecia słynęła z doskonałych ziem rolnych. Jest to także miejsce, gdzie swe dzieciństwo przeżył jeden z najbardziej uznanych autorów gier planszowych – Uwe Rosenberg. Jeśli połączyć te dwa fakty, to wychodzi na to, że ta gra nie mogła nie powstać. Oto „Pola Arle”.
W koło Macieju
[Uwe Rosenberg „Pola Arle” - recenzja]
Fryzja Wschodnia to kraina, która przez stulecia słynęła z doskonałych ziem rolnych. Jest to także miejsce, gdzie swe dzieciństwo przeżył jeden z najbardziej uznanych autorów gier planszowych – Uwe Rosenberg. Jeśli połączyć te dwa fakty, to wychodzi na to, że ta gra nie mogła nie powstać. Oto „Pola Arle”.
Dziękujemy wydawnictwu Games Factory Publishing za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Jak powszechnie wiadomo, twórca tej gry słynnie z całej serii tytułów, których tematyka obraca się wokół prowadzenia gospodarstw rolnych, by wspomnieć tylko „Agricolę” czy „Kawernę”. Pierwsza myśl, która zakołatała w umysłach wielu po usłyszeniu informacji, że Uwe po raz kolejny ma zamiar wejść do tej samej rzeki, brzmiała – Naprawdę? Ile można? Nie zabija się jednak kury znoszącej złote jaja, a wprowadzone innowacje powodują, że fani i tak znowu sięgną do portfeli.
Pudełko z grą jest większe niż przeciętne, bo i zawartości jest odpowiednio dużo. Przed pierwszą rozgrywką świeżego nabywcę czeka sporo wyduszania kafelków, ale także naklejania nalepek na drewniane figurki zwierząt czy żetony członków rodziny. Zajmuje to trochę czasu, ale końcowy efekt wynagradza podjęty trud z nawiązką. Fundusze na grę zbierane były poprzez platformę Wspieram.to, dzięki czemu możliwe było dodanie do niej m.in. stylowych, płóciennych woreczków na niektóre z elementów. Pomimo, że jest to pozycja, w którą można grać tylko samemu lub w dwie osoby, to do zabawy potrzebny jest naprawdę duży stół. Poza pokaźnych rozmiarów planszą główną, mamy jeszcze taką od zasobów, ponadto każdy z graczy posiada planszę rozwoju swojego gospodarstwa oraz nieco mniejszą planszetkę stodoły, na której trzymane będą pojazdy i maszyny. A przecież to nie wszystko, bo trzeba jeszcze wygospodarować miejsce na znaczniki materiałów budowlanych czy figurki zwierząt!
Sama rozgrywka to klasyczny worker placement. Dostępnych mamy po czterech pracowników, których naprzemiennie rozkładamy na niezajętych polach, od razu korzystając ze zdolności, jakie oferują. Partia składa się z dziewięciu sezonów – pięciu letnich i czterech zimowych. Co ciekawe, jedne i drugie mocno różnią się typami działań, jakie można podczas nich podjąć. Razem układa się to w logiczną całość np. podczas inwentaryzacji po sezonie letnim trzeba zadbać o opał na zimę, na wiosnę z kolei przychodzą na świat nowe zwierzęta. Raz na rundę jedna z osób może skorzystać z pola nienależącego do danego sezonu, skutkuje to jednak oddaniem przeciwnikowi znacznika pierwszego gracza. Zajmowanie pól, na których przypadkiem może zależeć rywalowi, oraz wyścig po dostępne w danej partii budynki to właściwie jedyna interakcja, jaka zachodzi pomiędzy grającymi. „Pola Arle” posiadają syndrom „krótkiej kołderki”, ale gracz nie jest tak mocno karcony przez niedobory, jak ma to choćby miejsce w „Agricoli”. Tutaj po prostu nie uda nam się zrobić wszystkiego, na co mielibyśmy ochotę. Potrzebne do budowy czy rozwoju surowce są jednak przeważnie dostępne w kilku lokalizacjach, więc założony plan powinien, lepiej lub gorzej, wypalić. Nowością w porównaniu z poprzednimi tytułami tego autora jest zastosowanie dziesięciu specjalnych torów narzędzi, które można rozwijać. To, jak daleko się na nich znajdujemy, ma wpływ na siłę akcji z nimi powiązanych i napędza obraną przez nas strategię. A tych istnieje co nie miara. „Pola Arle” to gra, w której ma się ochotę co partię wypróbować inną drogę do zwycięstwa, sprzyja temu także losowy dobór budynków, jakie będą brały udział w rozgrywce.

foto J. Małecki
Po rozegraniu ostatniego sezonu należy sięgnąć po załączony notatnik do ustalania wyniku. Punkty można zdobyć m.in. za wytworzone ubrania czy materiały budowlane, sprzęty w stodole, towary wysłane w podróż, postęp na torach narzędzi, pozostałe nam dobra oraz oczywiście za zwierzęta (owce, krowy i konie). W przypadku tych ostatnich nie warto skupiać się na jednym ich typie, bo te najliczniejsze nie będą dla nas nic warte. Po jednym punkcie za sztukę przyniosą tylko te, których będziemy mieli średnią ilość, a najwięcej – aż po dwa- te, których mamy najmniej. Trzeba przyznać, że rozwiązanie to sprawdza się znakomicie. Pomimo, że strategie graczy są często diametralnie różne, to osiągane przez nich wyniki potrafią być bardzo zbliżone. Warto walczyć o każdy, najmniejszy nawet punkcik, co tylko potęguje emocje.
„Pola Arle” to w moim mniemaniu szczytowe osiągnięcie i zarazem ukoronowanie kariery Uwe Rosenberga. Dobre rozwiązania z poprzednich jego pozycji zostały zebrane i twórczo wykorzystane. Gra przy pierwszym kontakcie może przytłoczyć, nie wiadomo za bardzo, gdzie sięgnąć wzrokiem i za co się właściwie zabrać. Wrażenie to mija dopiero po kilku rozegranych sezonach. A wtedy zaczyna się prawdziwa uczta dla szarych komórek, która nie raz może doprowadzić do chwil zawieszenia, szczególnie, że typowy czas trwania rozgrywki potrafi przekroczyć dwie godziny. Ale warto!
