Nie tylko średniowieczne zamki i starożytne budowle zadziwiają swoją długowiecznością, to samo można powiedzieć o filmach, książkach i niektórych grach. „Caylus” jest tytułem, który mimo lat upływających od jego premiery, nadal zapewnia porządną dawkę rozrywki i jest jedną z tych pozycji, do których chętnie powracamy.
Solidne fundamenty to podstawa
[William Attia „Caylus” - recenzja]
Nie tylko średniowieczne zamki i starożytne budowle zadziwiają swoją długowiecznością, to samo można powiedzieć o filmach, książkach i niektórych grach. „Caylus” jest tytułem, który mimo lat upływających od jego premiery, nadal zapewnia porządną dawkę rozrywki i jest jedną z tych pozycji, do których chętnie powracamy.
Dziękujemy wydawnictwu Hobbity.eu za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Nowatorska mechanika i świeże rozwiązania często sprawiają, że z chęcią sięgamy po nowe gry. Niemniej jednak w cenie zawsze pozostają doskonała grywalność i solidność sprawdzonych tytułów, do których warto wracać równie często. „Caylus”, mimo że dość wiekowy jak na planszówkowe realia naszego kraju, z pewnością nie powinien zostać zapomniany. Na pierwszy rzut oka: pudełko estetyczne, z ładną grafiką i stylizowanym napisem; w środku: czytelna plansza, choć raczej starego typu. Rysunki są symboliczne, surowce to drewniane kostki w różnych kolorach. Z tej perspektywy „Caylus” przypomina kamienie milowe gier rodzinnych, takie jak „Osadnicy z Catanu” i „Carrcassone”. Jest to również gra ekonomiczna z elementami strategicznymi, a jej celem jest zebranie największej liczby punktów prestiżu. Tłem rozgrywki jest wielka rozbudowa pewnej wioski w królewską metropolię, nad którą górować ma nowo powstały zamek.
Gracze jako mistrzowie budowlani przybywają do Caylus i szykują się do wznoszenia kolejnych budynków, fragmentów grodu, równocześnie starając się o zdobycie łask władcy. W praktyce wygląda to tak, że każdy zawodnik otrzymuje sześć znaczników robotników, trzy – surowców, domki w swoim kolorze, którymi oznaczana będzie przynależność budowli do gracza oraz zależną od kolejności liczbę denarów. Na planszy (losowo w pierwszej turze) rozstawia się pionki graczy, a obok przygotowuje stosy kartoników z budowlami różnego typu: od drewnianych, przez kamienne, następnie prestiżowe aż do rezydencji. Nad całością czuwa jeszcze zarządca i burmistrz – ich pionki przesuwa się na koniec każdej tury do przodu. Od pozycji pierwszego z nich zależy, kiedy nastąpią kolejne etapy podliczania punktów, a od drugiego – uruchomienie akcji poszczególnych budynków.
Punkty prestiżu otrzymujemy dzięki wybudowaniu budowli (każda ma swoją wartość oznaczoną na kafelku) lub fragmentu zamku (najwięcej za lochy, następnie za mury i kolejno wieże), a także dzięki innym graczom, gdy ci skorzystają z naszej posesji. Ponadto warto podkreślić, że kilka punktów można stracić przy każdym podliczaniu, kiedy to okaże się, że nie przyczyniliśmy w wystarczającym stopniu do budowy zamku. Z drugiej strony za odpowiednią liczbę domostw możemy zdobyć łaski, które pomogą nam również w otrzymaniu samych punktów prestiżu (według tabeli zamieszczonej na planszy). Na koniec gry liczone są również denary, surowce i złoto, ale trzeba przyznać, że nie jest to element, na którym można się znacznie dorobić.

Budowlańcy w swoim żywiole
Źródło: boardgamegeek.com
Rozgrywka składa się z siedmiu faz, a podczas każdej należy skrupulatnie planować swoje ruchy i analizować posunięcia przeciwników. Brak elementów losowych (poza początkowym ustawieniem) zmusza graczy, by liczyli się z karą za chaotyczne i nieprzemyślane ruchy. W kolejnych rundach możemy manipulować kolejnością, pasując w odpowiednim momencie (gracz, który pierwszy pasuje, jest pierwszy w kolejnej rundzie). Ten mechanizm jest również bardzo interesujący z innej perspektywy, ponieważ każda akcja budowy musi być opłacona odpowiednim kosztem, a ten właśnie zależy od tego, ile osób wcześniej już spasowało. Jeśli wycofała się z ruchu jedna osoba, pozostałe muszą ponosić koszt dwóch denarów zamiast jednego, jeśli dwie osoby – koszt trzech denarów itd., co jest czytelnie zobrazowane na polu z mostem. Na początku każdy z graczy gromadzi swój przychód, to jest dobiera dwa denary lub więcej (jeśli posiada dochodowe budynki, takie jak rezydencje czy hotel lub bibliotekę). Kolejna faza odgrywa zasadniczą rolę, ponieważ sposób, w jaki rozmieścimy naszych robotników, wpłynie na to, jak wysokie zyski uda nam się wyciągnąć. Dostępnych miejsc jest sporo. Po pierwsze do wykorzystania mamy budowle specjalne. Brama pozwala nam odwlec moment ujawnienia, dokąd wyprawimy naszego robotnika, jednak będziemy zmuszeni wysłać go wyłącznie do aktualnie niezajętej budowli, a na bazarze zyskamy trzy denary. Odwiedzając gildię kupców, mamy wpływ na ruch burmistrza, którego pozycja jest istotna przy aktywacji budowli, o czym poniżej. Popisując się na polu turniejowym, zdobywamy wspomniane łaski, podczas gdy pobyt w stajni pozwoli wysunąć się nam na przód przy rozpatrywaniu ruchów. W karczmie obniżymy nasz koszt zatrudnienia robotników.
Przede wszystkim mamy jednak możliwość wznoszenia budowli (ich koszt jest uwidoczniony na kafelkach, łącznie z zyskiem, który przynoszą), a także budowania kolejnych fragmentów zamku. Gdy wszyscy spasują, po kolei rozpatruje się aktywację budowli specjalnych, a następnie każdy z graczy ma możliwość poruszenia pionkiem burmistrza, płacąc jeden denar za każde pole. Warto pamiętać o tym, że jest to bardzo istotna możliwość, ponieważ kolejna w rozpatrywaniu jest aktywacja budowli – a wszystkie pozostające za burmistrzem nie zostają aktywowane. Budynki są różnorodne, część z nich pozwala produkować poszczególne surowce, inne po prostu przynoszą punkty zwycięstwa, kolejne pozwalają na wymianę surowców na inne albo też na wznoszenie innego typu budowli. Ostatnia jest faza budowy zamku, a po niej – ruch zarządcy, który przebywa drogę jednego lub dwóch pól w zależności od tego, czy jest przed czy za burmistrzem. Gra kończy się, gdy zarządca dotrze na pole podliczania sekcji wież zamku (lub też gdy wszystkie części wież zostaną wybudowane).
„Caylus” to ekonomiczno-strategiczna gra rodzinna. Zasady nie są trudne, a kolejność rozgrywki intuicyjna, do tego kartoniki z budowlami i pola na planszy są opatrzone czytelnymi i prostymi symbolami. Jednocześnie przemyślana mechanika pozwala na gimnastykowanie szarych komórek. Polecam grę przede wszystkim graczom familijnym i początkującym, doświadczonych planszówkowiczów może nic w tej pozycji nie zaskoczy, ale z pewnością docenią solidność mechaniki i kilka ciekawych rozwiązań.

".....Polecam grę przede wszystkim graczom familijnym i początkującym, doświadczonych planszówkowiczów może nic w tej pozycji nie zaskoczy, ale z pewnością docenią solidność mechaniki i kilka ciekawych rozwiązań......"
Pani żartuje ?!
Z całym szacunkiem, ale to jedna z najtrudniejszych gier jakie kiedykolwiek powstały. Na pewno nie jest to gra familijna ani pozycja dla "graczy niedzielnych". Mnogość strategii przy braku losowosci zmusza do niesamowitego wysiłku umysłowego. Do tegoo gra trwa długo, bo ponad godzinę przy dwóch graczach.
Polecam poczytać fora i inne recenzje tej gry. To gra z najwyższej półki i jedna z najtrudniejszych EVER.
POLECAM.
Grałem z 10 razy i ani razu nie wygrałem.
Mimo to gra SUPER.