„Boski” to film o Włoszech dla Włochów. Gąszcz dziesiątek nazwisk, które tam padają, doprowadzą do obłędu każdego, kto będzie próbował prześledzić skomplikowaną intrygę bez uprzedniej znajomości realiów rzymskiej polityki. Jednak i bez tego można podziwiać kunsztowną realizację, wycyzelowane ruchy kamery i kapitalne, celowo przerysowane aktorstwo.
Bogowie epoki ołowiu
[Paolo Sorrentino „Boski” - recenzja]
„Boski” to film o Włoszech dla Włochów. Gąszcz dziesiątek nazwisk, które tam padają, doprowadzą do obłędu każdego, kto będzie próbował prześledzić skomplikowaną intrygę bez uprzedniej znajomości realiów rzymskiej polityki. Jednak i bez tego można podziwiać kunsztowną realizację, wycyzelowane ruchy kamery i kapitalne, celowo przerysowane aktorstwo.
Powojenne Włochy mają burzliwą historię, nawet biorąc pod uwagę skomplikowaną – mimo pozorów stabilności – sytuację powojennej Europy. Rok 1968 może się kojarzyć z paryską rewoltą i polskim Marcem, ale to we Włoszech przez dziesięciolecia po tych wydarzeniach wybuchały bomby. Oficjalne władze państwowe musiały nieustannie w swoich planach brać poprawki na potężną na południu mafię, agresywne bojówki komunistyczne i (to nie żart!) zwalczającą je zakulisowo lożę masońską. Film przypomina to wszystko już na początku, w formie teledysku. W tle gra zespół Cassius, podczas gdy na ekranie pojawiają się i znikają kolejne ofiary zamachów: premier Aldo Moro, piszący o nim dziennikarz Mino Pecorelli, szef karabinierów generał Dalla Chiesa, znany jako Bankier Boga Roberto Calvi, wreszcie słynny sędzia walczący z mafią, Giovanni Falcone. Jeszcze przed tym, zanim czarny ekran się rozjaśni, pojawiają się na nim spisane w formie encyklopedycznych haseł najważniejsze pojęcia związane z akcją filmu. Reżyser Paolo Sorrentino wydaje się więc być świadomy, jak niejasny może być jego film bez uprzedniego wyjaśnienia, kto jest kim i z kim sympatyzuje.
Twórcy „Boskiego” czynią centrum tego świata Giulio Andreottiego. To do niego odnosi się tytułowy przydomek, jeden z wielu, jakim obdarzali go Włosi w czasach jego chwały. Miało się to kojarzyć z „Boskim” Juliuszem Cezarem, który w swoim czasie zagarnął, mimo pozorów zachowania republiki, całą realną władzę w Rzymie. Tak i ten polityk, siedmiokrotny premier Włoch, który był posłem z ramienia chadecji nieprzerwanie od 1946 roku do lat 90., kojarzył się ze wszystkim, co w kraju oznaczało władzę. Sam mówił skromnie: „Pomijając wojny punickie, obwiniano mnie za wszystko, co najgorsze”. Film skupia się na okresie schyłkowym jego kariery. Idąc chronologicznie, zaczyna się od powołania jego siódmego rządu, kończy zaś procesem o podżeganie do zabójstwa Mino Pecorellego i współpracę z mafią. Film jednak nie trzyma się chronologii, swobodnie skacząc po interesujących twórców momentach kariery ich bohatera.
Jaki jest filmowy Andreotti? Rola odgrywającego go Toniego Servillo robi duże wrażenie. Wysoki, ale mocno zgarbiony, poruszający się sztywnym krokiem, z maską w miejscu twarzy i z rękami wiecznie złożonymi jak do modlitwy, przypomina skrzyżowanie papieża z ojcem chrzestnym. Jego charyzma jest równie wielka, jak towarzysząca mu tajemnica. Nie sposób, wydaje się, dojść do prawdy o jego poglądach, myślach czy istnieniu ewentualnego poczucia winy za sprawy, o które się go oskarża. Raz w całym filmie naprawdę daje upust swoim emocjom. Ten moment jest szczytem aktorstwa Servillo, znanego również z roli w nagradzanej „Gomorrze”. Reżyser jest, jak się zdaje, w pełni przekonany co do winy Andreottiego. Nie mogąc jednak usłyszeć spowiedzi w rzeczywistości, tworzy mu kinowego sobowtóra, który wyzna wszystkie winy za niego. Wkłada mu w usta to wszystko, co chciałby usłyszeć od premiera. Tak samo czyni z innymi bohaterami, co sprawia, że nie są może w pełni żywymi postaciami, co nie odbiera jednak ich rolom znaczenia. „Boski” nie jest bowiem filmem dokumentującym życie prawdziwych ludzi. Jest niezwykłym spektaklem, w którym każdy ma wyznaczoną rolę do odegrania.
Podobnym spektaklem staje się w filmie życie polityczne. Już pierwsze ujęcie pokazujące parlament przywodzi na myśl teatr. Inne skojarzenia wzbudza sekwencja, w której zbiera się frakcja parlamentarna Andreottiego. Antypatyczne, groteskowe postaci kręcone w zwolnionym tempie, na detalach, przywodzą na myśl spaghetti westerny i scenę we „Wściekłych psach”, w której złodzieje szykujący napad na bank idą na akcję. Sceny przedstawiające wybór prezydenta i ucieranie wspólnych stanowisk może prowadzić do konstatacji, że Włochami rządzą niepoważni ludzie, błazny przebrane w garnitury.
Trzeba pewnej dozy bezczelności, żeby nakręcić film o premierze swojego kraju w stylu, który przypomina teledysk. Paolo Sorrentino robi to z widowiskową brawurą. Jego kamera jest niemal bez przerwy w ruchu, nigdy jednak nie gubiąc akcji. W oku obiektywu nie ma mowy o przypadkowości, każdy kadr jest perfekcyjnie dopracowany. I to pomimo długości i poziomu skomplikowania niektórych ujęć, wymagających ekwilibrystycznych umiejętności. Interesujący jest oryginalny sposób wykorzystania napisów, towarzyszących niektórym postaciom filmu. Formalnie film może zachwycać, choć cyzelowanie formy wiązało się tu z przesunięciem fabuły na drugi plan.
Sorrentino zaryzykował. Niewiele tłumaczy ze skomplikowanej intrygi wokół premiera, zakładając zapewne, że inteligentny widz się domyśli. Wymusza to ciągłe skupianie się zarówno na obrazie, jak i dialogach, co w przypadku kopii z napisami jest niemożliwe przy pierwszym seansie, tak dużo szczegółów może umknąć w obu warstwach filmu. „Boski” zapewne odwołuje się do znaczeń zrozumiałych dla interesującego się polityka Włocha, ale dla widza z Polski zupełnie nieczytelnych. Ma to oczywiście swoje zalety, mnie na przykład zmusiło do pogrzebania tu i ówdzie w poszukiwaniu informacji, których w filmie zabrakło. Poza tym na pewno nikt mu nie zarzuci, że wykłada kawę na ławę. Recepcji to jednak nie ułatwia.
Dekady między rokiem 1969 a końcem lat 80. we Włoszech nazywane bywają latami ołowiu. Tak się złożyło, że był to jednocześnie najlepszy czas dla włoskiego kina politycznego, które znakomicie się znalazło w roli medium do wygłaszania politycznego sprzeciwu. „Boski”, mimo formalnego osadzenia akcji w latach 90., faktycznie odwołuje się do tamtych czasów, wzywając do rozliczenia ówczesnej klasy politycznej. Jednak, mimo iż film ten przypomina sąd nad Andreottim, nie jest wobec niego bezwzględny. Paradoksalnie, tytułowy bohater może wywoływać w widzu żal, a nawet odrobinę sympatii. I to jest również cenne w tym obrazie: oddaje głos temu, który przez media nazywany jest Belzebubem.
