Co jakiś czas trafiają się filmy, w których za nóż czy grabki chwytają mocno nieletnie pociechy, i ze złym uśmiechem kierują się w stronę dorosłych. Jednym z takich właśnie rodzynków są „Dzieci”.
Z bachorami trzeba ostro
[Tom Shankland „Dzieci” - recenzja]
Co jakiś czas trafiają się filmy, w których za nóż czy grabki chwytają mocno nieletnie pociechy, i ze złym uśmiechem kierują się w stronę dorosłych. Jednym z takich właśnie rodzynków są „Dzieci”.
Tom Shankland
‹Dzieci›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Dzieci |
Tytuł oryginalny | The Children |
Dystrybutor | Add Media Entertainment |
Data premiery | 20 października 2011 |
Reżyseria | Tom Shankland |
Zdjęcia | Nanu Segal |
Scenariusz | Paul Andrew Williams, Tom Shankland |
Obsada | Eva Birthistle, Stephen Campbell Moore, Jeremy Sheffield, Rachel Shelley, Hannah Tointon, Rafiella Brooks, Jake Hathaway, William Howes, Eva Sayer |
Muzyka | Stephen Hilton |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | Wielka Brytania |
Czas trwania | 84 min |
Gatunek | groza / horror, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Filmów z agresywnymi dziećmi – zwłaszcza tymi mniejszymi, które nie łapią się na miano nastolatków – jest niedużo i niemal wszystkie powstały poza USA. Hollywood działa bowiem według zasad, wśród których jest wiele niepisanych zakazów, w tym ten, zgodnie z którym sportretowane w filmie dziecko nie może być złe. Bo jest dzieckiem, a dzieci z definicji nie znają pojęcia zła i nie można sugerować, że same z siebie mogłyby wyrządzić komuś krzywdę. Owszem, od wielkiego dzwonu zdarzają się dramaty, thrillery czy horrory z morderczymi małolatami, ale na ogół w finale zostajemy „zaskoczeni” fabularnym twistem, w wyniku którego okazuje się, że nasze „dziecko” jest w rzeczywistości dorosłym karłem (ludzkim lub nie), istotą nadprzyrodzoną (np. skrzatem czy demonem) albo – ostatecznie – jest po prostu opętane, a więc za jego zbrodnie odpowiada ktoś inny (w domyśle: Szatan, ale trafiają się też inne byty). Oczywiście, w miarę rozrostu niezależnych wytwórni i mnożenia się kanałów dystrybucji gorset hollywoodzkich zasad jest sukcesywnie poluźniany i dziś można natknąć się na amerykańskie produkcje, o jakich nie sposób było nawet pomarzyć jeszcze dwie dekady temu, ale pewne rzeczy – m.in. mordercze dzieci – wciąż pozostają trochę poza zasięgiem Amerykanów.
Europejscy twórcy nigdy takich ograniczeń nie mieli, aczkolwiek nie znaczy to, że sobie folgowali w materii kilkulatków podrzynających gardła rodzicom czy dziadkom. Ot, co jakiś czas film tego typu pojawiał się w dystrybucji i albo sobie radził, albo natychmiast przepadał w niebycie. Jednym z najgłośniejszych przykładów kina tego typu jest nakręcony w 1976 roku hiszpański film „Czy zabiłbyś dziecko?”, do dziś szokujący podejściem do tematu i cieszący się pozycją klasyka. Innym przedstawicielem tego nurtu są dość świeże, brytyjskie „Dzieci”, nakręcone w 2008 roku.
Niestety, jest to film daleki od ideału. Początek zniechęca sztampą, z szybkim, schematycznym rozpisaniem ról – na hałaśliwe, irytujące małe dzieci, naburmuszoną, ale inteligentną nastolatkę, oraz przeciętnych rodziców zajętych przyziemnymi sprawami, wśród których jest mnóstwo pustego szczebiotu, ploteczek i seksualnych odniesień, i to chwilami bezsensownie wulgarnych. Odbiór pogarsza dziwne udźwiękowienie, sprawiające wrażenie wręcz dubbingu – z dudniącym echem w tle i dość płaską melodyką wypowiedzi.
Również i fabuła początkowo rozczarowuje – przede wszystkim linearnością. Małżeństwo z trójką dzieci (nastoletnia córka z pierwszego małżeństwa matki oraz dwójka młodszego rodzeństwa) wpada na Wigilię do rodziny siostry matki (ma męża i dwójkę dzieci). Siedzą, plotkują, miziają się, wuj próbuje szczęścia u córki szwagierki, ta czeka na kumpelę, która obiecała zabrać ją na jakąś imprezę, a dzieci hałasują, po kolei zapadając na zdrowiu, kaszląc krwią i wrogo popatrując na dorosłych. Puste zdarzenia, wbrew nadziejom twórców nie budujące żadnego konkretnego klimatu, kończą się dopiero po upływie pół godziny. Wtedy jeden z ojców podczas zjazdu sankami ginie nadziewając się na pazurki ogrodnicze, a dzieciarnia pędzi do lasu, wyrywając się spod rodzicielskiej kontroli. Wkrótce zaczyna robić się krwawo, aczkolwiek sztampa odpuszcza irytująco powoli, rozwiewając się dopiero na pół godziny przed końcem seansu. Co i tak w sumie jest niezłym wynikiem.
Szkoda, że produkcja ma jeszcze kilka innych problemów. Na przykład postaci – absolutnie nijakie i niezapamiętywalne. Z dzieci pamięta się głównie krzyk i bieganie, a jedynie nastolatka może liczyć na zaskarbienie sobie przyjaźni widzów, i to głównie tych męskich, biega bowiem w króciutkiej spódniczce (w zimie, bo czemu nie) i chyba jako jedyna zachowuje się w miarę normalnie. W przeciwieństwie do rodziców, uparcie nie przyjmujących do wiadomości zmiany sytuacji. Na dokładkę dzieci zachowują się wyraźnie ponad swój intelekt i knują jakieś piętrowe intrygi, co wynika nie tyle z podrasowania ich inteligencji przez wirusa, co z nadgorliwości scenarzysty, który koniecznie chciał tak namnożyć zbiegi okoliczności, żeby żal nam się zrobiło nastolatki.
Kiepsko też wypadają niektóre sceny z dorosłymi. Całe to wchodzenie na oblodzoną drabinkę na placu zabaw w butach z wysokim obcasem tak, żeby szczebelek mieć nie pod wnętrzem podeszwy, a pod czubkiem obcasa, i to w przypadku obu nóg. Toż nie sposób tak stanąć w normalnych warunkach, a tutaj twórcy nas przekonują, że kobieta znajduje w ten sposób oparcie, by sięgnąć po balansującą na krawędzi urządzenia pociechę. Albo manipulacje przy brzuchu rodzica przy jego absolutnie biernej, milczącej postawie. Czy kwestia wysokiej prędkości samochodu na ośnieżonej, leśnej drodze…
Mimo tych wszystkich mankamentów film jest wart rzucenia okiem – głównie dla drugiej połowy, w której dzieją się rzeczy rzadko serwowane na małym ekranie, potrafiące zmrozić krew w żyłach nie tylko u widza posiadającego potomstwo i średnio przygotowanego na koncepcję jawnej agresji dziecka w stosunku do własnego rodzica, ale również i u regularnego miłośnika horrorów. Zaś ostatnich kilka minut seansu to najprawdziwsza jazda bez trzymanki. A wszystko zrobione nieprzyjemnie realistycznie i bez słodkiego happy endu, który w kinie europejskim jest znacznie rzadszym gościem niż w produkcjach hollywoodzkich.
Oczywiście, film mógłby być znacznie lepszy, gdyby twórcy porządnie przysiedli przy projekcie, zamiast uznać, że nakręcą chałturkę, ale nawet w kształcie, w jakim ostatecznie wszedł do dystrybucji, nie ma co przesadnie rozdzierać szat nad straconą szansą.
