Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 października 2023
w Esensji w Esensjopedii

Denis Villeneuve
‹Nowy początek›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
80,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNowy początek
Tytuł oryginalnyArrival
Dystrybutor UIP
Data premiery11 listopada 2016
ReżyseriaDenis Villeneuve
ZdjęciaBradford Young
Scenariusz
ObsadaAmy Adams, Jeremy Renner, Forest Whitaker, Michael Stuhlbarg, Nathaly Thibault, Mark O'Brien, Tzi Ma, Abigail Pniowsky
MuzykaJóhann Jóhannsson
Rok produkcji2016
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania116 min
WWW
GatunekSF
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Niedojechanie
[Denis Villeneuve „Nowy początek” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 »

Borys Jagielski

Niedojechanie
[Denis Villeneuve „Nowy początek” - recenzja]

3.
Opuśćmy rejony lingwistyki, przenieśmy się wyżej, na pogranicze metafizyki i filozofii umysłu.
Jednym z głównych problemów od setek lat rozdzierających – i napędzających – filozofię jest konflikt między determinizmem a wolną wolą. Klasyczna fizyka newtonowska głosi, że prawa ruchu materii determinują los wszechświata. W każdym momencie istnieje jedna możliwa przyszłość. Moglibyśmy ją zasadniczo przewidzieć, gdybyśmy „tylko” znali aktualne położenie wszystkich atomów oraz dysponowali środkami obliczeniowymi pozwalającymi na obrachowanie ich trajektorii. Co prawda w praktyce oba te wymogi są niemożliwe do spełnienia; nie zmienia to jednak faktu, że w powyższej perspektywie równania z góry określają przyszłość.
Fizyka kwantowa demoluje newtonowski porządek głosząc, że na poziomie mikroskopijnym – mniej więcej od molekuł w dół – w przyrodę wbudowana jest nieodłączną losowość. Nie pozwala ona przewidzieć nam zachowania atomów ze stuprocentową pewnością. Chociaż wiemy dzięki Schrödingerowi, jak ewoluują w czasie rozkłady prawdopodobieństwa, równania nie powiedzą nam, co naprawdę się wydarzy. Przyroda każdorazowo podejmuje decyzję dopiero w ostatniej chwili. Dopóki nie zajrzymy do pudła, dopóty kot będzie zarazem żywy i zdechły. Nawet jeśli na poziomie makroskopijnym owa kwantowa nieokreśloność jest zupełnie niewidoczna, to i tak dla funkcjonowania świata ma znaczenie równie istotne co świeca zapłonowa ukryta w trzewiach silnika benzynowego.
Kiedy więc próbujemy wytłumaczyć działanie ludzkiego umysłu teoriami fizycznymi, psychologiczna intuicja rozłazi się w szwach. Najpierw fizyka klasyczna powiada nam, iż wolna wola nie istnieje. Istnieć nie może, gdyż skorośmy istotami fizycznymi, skoro za nasze myśli oraz zachowania odpowiadają elektryczno-chemiczne posykiwania neuronów, a tworzące je atomy zostały wprawione w ruch bez naszego udziału i nie podlegają naszej psychicznej, „zewnętrznej” woli – to pozostaje nam tylko rola bezwolnych obserwatorów, co najwyżej łudzących się, że posiadają władzę nad swoimi działaniami. Z kolei fizyka kwantowa wyłącza mózg spod naszego nadzoru stwierdzając, iż u samych podstaw nasze myślenie przebiega w sposób losowy. Za każdym razem, gdy podejmujemy jakąś decyzję – kawa czy herbata, kobieta czy komputer – w naszej głowie niewidzialna ręka rzuca kwantowymi kośćmi.
Tak czy owak, wolna wola nie jest wolna.
Jak uratować ją – i nas samych? W literaturze filozoficznej wyczytamy wiele potencjalnych rozwiązań. Można podważyć prawdziwość obowiązujących teorii fizycznych, założyć, że prędzej czy później nastanie nowy paradygmat – nieklasyczny, niekwantowy – godzący matematyczną naukę z subiektywnym poczuciem swobodnego wyboru. Można uznać – za Kartezjuszem oraz jego intelektualnymi spadkobiercami – że umysł wyjęty jest spod władzy fizyki i rządzi się swoimi prawami, że obok zdeterminowanej „res extensa” istnieje niezależna „res cogita”, skarbnica autonomicznej, samoświadomej inteligencji. Można próbować szukać rozwiązania w religii widząc w Bogu gwaranta wolnej woli, albo sięgnąć po bardziej radykalne wynalazki filozoficzne pokroju panpsychizmu (twierdzącego, że nawet w martwej materii kryją się zalążki świadomości) czy też idealizmu (podporządkowującemu świat materialny światu umysłowemu). Można wreszcie uznać, że przyczynę dylematu stanowi nasze uproszczone pojęcie przyczynowości. Prawa fizyki dotyczą wyłącznie jednej jej odmiany i nie mają nic do gadania w sprawie przyczynowości podmiotów. Decyzji ludzkich nie regulują.
Którą opcję afirmował w „Historii twojego życia” Ted Chiang? Żadnej! Zamiast odpierać tezę o braku wolnej woli antytezami ją przywracającymi – lub odwrotnie – pisarz dokonał spektakularnej syntezy. Mało kto zachwalając opowiadanie zwraca na nią szczególną uwagę, co jest o tyle dziwne, że Chiang przedstawia swój pomysł czarno na białym stosując przy tym atrakcyjną analogię związaną, jakżeby inaczej, z fizyką:
W fizyce – tyczy się to zarówno wariantu klasycznego jak i kwantowego – istnieją dwa ogólne schematy opisywania zjawisk. Ten bardziej intuicyjny, sprzężony z rachunkiem różniczkowym, rozpisuje trajektorię przyszłych (bądź przeszłych) wydarzeń obierając za punkt wyjścia bieżący stan materii. Na przykład: wiedząc, gdzie w danej chwili znajdują się i z jaką prędkością poruszają kule bilardowe, potrafimy wyliczyć ich położenie za pięć sekund. Natomiast drugi schemat, którego teoretyczną podwalinę stanowi tak zwana zasada najmniejszego działania, za jednym zamachem porównuje ze sobą wszystkie logicznie możliwe tory ruchów – oto potęga aparatu całkowego! – i wskazuje zestaw najprostszy w urzeczywistnieniu. W obu schematach zawierają się poniekąd dwie różne koncepcje czasu. Schemat różniczkowy wyróżnia teraźniejszość, schemat całkowy emancypuje przeszłość i przyszłość. Obie metody są komplementarne, obie leżą w tej samej odległości od prawdy.
Co wymyślił Chiang? Porównał schemat różniczkowy do percepcji ludzkiej, a schemat całkowy do percepcji obcych, umieszczając w samym środku swej brawurowej konfiguracji kwestię wolnej woli. Ceną, jaką musimy płacić za jej posiadanie, jest życie pod dyktatem teraźniejszości – lub, odwracając punkt widzenia, rekompensatę za naszą ignorancję przyszłości stanowi możliwość podejmowania prób jej kształtowania. Z kolei percepcja obcych przemienia różniczkę w całkę: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość obserwujemy jednocześnie, lecz w takim ujęciu okazuje się, iż z tą ostatnią nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Przy podejmowaniu decyzji mogących potencjalnie na niej zaważyć stajemy się chłodnymi obserwatorami własnych, zdeterminowanych poczynań. Wiedza o przyszłości eliminuje wolną wolą – oraz wolnej woli potrzebę – bowiem wolna wola, przywołując pewien brodaty matematyczny dowcip o różniczce, to po prostu wyniczek odejmowanka przyszłości od teraźniejszości.
Nawet u czytającego „Historię twojego życia” łatwo w tym momencie o krytyczną pomyłkę – a Villeneuve i Heisserer wpychają ją wręcz widzowi do gardła. Owo wzajemne wykluczanie się determinizmu i wolnej woli nie ma charakteru stricte metafizycznego, jest zjawiskiem epistemologicznym. Bohaterka utworu nauczywszy się języka Heptapodów, nie zyskała wcale umiejętności podróżowania w czasie, czy to dosłownego, czy zaledwie mentalnego. Nie posiadła też zdolności naiwnie pojmowanej prekognicji. Czas, determinizm i wolna wola są w uniwersum Chianga – może także w naszym – pojęciami subiektywnymi. Przyszłość można zobaczyć w sposób całkiem naturalny, lecz tracąc tym samym wolną wolę1).
Naciągane? Nie. Po pierwsze, na podobny pomysł wpadł Immanuel Kant, jeden z najwybitniejszych filozofów wszech czasów, który zburzył nim mur między racjonalizmem a empiryzmem i pod koniec XVIII wieku pchnął swą dostojną dyscyplinę w nowym kierunku. Również według Kanta pojęcia czasu, przestrzeni, przyczyny oraz skutku są kategoriami poznania wbudowanymi [i]a priori[/i] w aparat poznawczy człowieka. Gdyby „Krytyka czystego rozumu” nie była traktatem filozoficznym, tylko oświeceniową powieścią fantastyczną, dowiedzielibyśmy się pewnie, jakie kategorie percepcji posiadają Księżycanie.
Po wtóre, Chiang w opowiadaniu ilustruje zaproponowaną przez siebie dychotomię optyczną iluzją wymyśloną bodajże w 1915 r. przez rysownika i satyryka W. E. Hilla. Dość znany obrazek przedstawia zarazem żonę oraz teściową – podbródek patrzącej w prawo eleganckiej kobiety jest też nochalem baby w chuście kierującej wzrok ku lewemu dolnemu rogowi. Jednakże nie sposób dostrzec obu twarzy w tym samym momencie. Młodość wyklucza starość.
Akurat to porównanie uważam w kontekście „Historii twojego życia” za chybione, bowiem każdy, kto potrafi dostrzec żonę, dostrzeże i teściową. O niebo lepszą ilustrację stanowi ta, na której widać albo dziewięć delfinów, albo parę wykonującą ćwiczenie z „Kamasutry”. Dorośli błyskawicznie dostrzegą seks, lecz gdy psychologowie pokazywali rysunek dzieciom, te widziały tam tylko delfiny. Powód jest prozaiczny – dzieci nie poznały i nie wypracowały jeszcze pojęć związanych z miłością fizyczną, w ich umyśle nie utrwaliły się jeszcze (nie)stosowne reprezentacje wizualne. Słowem, dzieci nie znały odpowiedniego „języka”.
Właśnie tutaj Chiang kładzie ostatnią cegiełkę swego majstersztyku. Kluczem do percepcji Obcych, zgodnie z zasadą lingwistycznej względności Whorfa vel „hipotezą Sapira-Whorfa”, jest ich język, nie ten mówiony, siłą rzeczy linearny, gdzie poszczególne dźwięki muszą następować po sobie jeden za drugim, lecz pisany, semazjograficzny, odcinający się od fonetyki, w którym skomplikowane symbole reprezentują konglomeraty idei zagnieżdżając rekursyjnie podrzędne frazy. Wyraź teraz poprzednie zdanie w jednym ideogramie, a poznasz przyszłość. Albo raczej: Jeżeli wynajdziesz i opanujesz język pozwalający na zapisywanie wielokrotnie złożonych zdań – długich akapitów – całych rozdziałów – pojedynczymi ideogramami, przyszłość przestanie być dla ciebie tajemnicą. Czy naprawdę następnik powyższej implikacji jest bardziej nieprawdopodobny od jej poprzednika?
« 1 2 3 »

Komentarze

07 XII 2016   09:50:07

Jeżeli Villeneuve to oszust to ja w obszarze kinowego SF poproszę takich więcej. Please - lie to me!

11 XII 2016   23:48:41

Choć czasu brak, jako ćwierćetatotowy komentator recenzji na temat filmu „Nowy początek”, poczułem się w obowiązku zabrać głos.
Mimo przydługiego wstępu recenzja jest ciekawa, szczególnie, że bardzo daleka od entuzjazmu. W kwestii rachunku kwantowego i fizyki różyczkowej jestem kompletnym lajkonikiem… Nie czytałem też opowiadania więc nie wiem ile i co zepsuł reżyser. Mimo to pozwalam sobie na kilka bezczelnych uwag:
1. To jest film na motywach, a nie adaptacja tekstu opowiadania. Skoro w recenzji pojawia się „Blade runner”… Podobno Ridley Scott nawet nie przeczytał książki Dicka. Film stał się klasyką, ale treściowo mocno odbiega od powieści „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” Stephen King nie cierpi „Lśnienia” Kubricka, Lem ponoć nie lubił „Solaris” Tarkowskiego; filmy odbiegały od tego co mieli w głowie pisarze. Czy to automatycznie oznacza, że te są one złe?
Film „Władca pierścieni” mocno trywializuje i spłyca przekaz Tolkiena, a jednak jest świetnym widowiskiem i jednym z najlepszych obrazów fantastycznych jakie powstały.

2. Z listą „absurdzików” z grubsza się zgadzam, podobne jednak można znaleźć w wielu hollywoodzkich filmach uważanych dziś za znakomite i kultowe.

3. Recenzent twierdzi: „w filmie wszystko sprowadza się do wyświechtanego przesłania „musimy ze sobą współpracować i żyć w pokoju”.”

NIEPRAWDA! Jak błyskotliwie udowodniłem w komentarzach do poprzednich esensjonalnych recenzji, twórcy „Arrival” pozostawiają furtkę dla odmiennych interpretacji; może czeka nas współpraca międzynarodowa i świetlana przyszłość, może to powstanie nowego gatunku człowieka, a może to początek inwazji…. Nic tu nie jest oczywiste, chyba, że oglądałem jakiś inny film, ale z tego samego roku, z tymi samymi aktorami, tym samym reżyserem i tym samym tytułem.

4. Lubię się czepiać, więc na koniec jeszcze szpila językowa. W politpoprawnym angielskim termin „American Indians” ma pewien sens, bo pozwala odróżnić rdzennych mieszkańców Ameryki od mieszkańców Indii. Podobne sformułowanie istnieją i w innych językach narodów z kolonialną przeszłością (np. w języku francuskim „amérindien”). Po polsku jednak amerykański Indianin brzmi jak masło maślane, bo innych Indian w języku polskim po prostu nie ma. W Indiach można spotkać co najwyżej Indian turystów z USA. Już mniej mnie rażą „australijski kangur”, „góralski oscypek” albo „francuski szampan”…
Pomimo lekkiej złośliwości, zapewniam, że kolejne recenzje kolejnych filmów przeczytam z zainteresowaniem. Z uszanowaniem
P.S. Popieram Bartmana

12 XII 2016   09:29:08

Dzięki za obszerny komentarz i za dobre słowo. Odpowiadam pokrótce:

Ad. przydługi wstęp do recenzji: Może i przydługi, ale jak zaznaczam już w samym wstępie, to nie jest recenzja. :)

Ad. 1: Reżyserowie nie muszą oczywiście niewolniczo trzymać sie pierwowzorów. Mogą nawet coś odjąć – ważne, żeby bilans końcowy był dodatni (jak u Petera Jacksona, którego ekranizacja WP jest, jak piszesz, "świetnym widowiskiem"). Uważam jednak, że w "Nowym początku" Villeneuve więcej zabrał niż dodał. Tutaj trafniejszym kontrargumentem do mojej recenzji byłoby stwierdzenie "Przecież Chiangowi się podobało!", ale skoro go nie użyłeś, nie będę nań odpowiadał. :)

Ad. 2: Jasne, lecz ja nie krytykuję typowych "movie mistakes", lecz niespójności fabularne. Wielu chwali film jako "realistyczne SF", a reżysera za jego warsztat. Te absurdziki nie mają zatem prawa tu być.

Ad. 3: Ciekawe zagadnienie: Czy zakończenie otwarte (w sensie: "nie wiadomo, co dalej się wydarzy?") oznacza zakończenie niejednoznaczne ("chcemy zastanawiać się, co dalej się wydarzy, fabuła filmu z nami 'zostaje'")? Dla mnie nie. Zakończenie może być otwarte (a takie jest w "Nowym początku", nieco paradoksalnie, zważywszy na kolistą konstrukcję filmu), ale do namysłu nie zachęcać, choćby dlatego, że jeden z głównych bohaterów łopatologicznie wyjaśnił, o co chodzi. Więcej niedomówień, poproszę. Więcej krwi z rozbitej wargi w szklance z alkoholem.

Ad. 4: Masz sto procent racji. Staram się starannie przeczesywać swoje teksty pod kątem pleonazmów, ale niektórych nie wychwytuję. Full disclosure: Pisząc ten fragment zerknąłem do hasła o Sapirze w angielskiej Wikipedii i oczywiście zasugerowałem się "ichnim" politycznopoprawnym "american Indians".

14 XII 2016   22:18:10

Trochę się zgadzam, trochę się nie zgadzam, ale zawsze miło, kiedy autorzy artykułów reagują na komentarze czytelników. Czuwaj!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fundacja: Sez. 2. odc. 1. Tylko szaleniec może być wielkim człowiekiem
Marcin Mroziuk

2 X 2023

W poprzednim sezonie widzieliśmy , jak pierwszy kryzys przewidziany przez Hariego Seldona został zażegnany dzięki Salvor Hardin. Wszystko wskazuje na to, że z kolejnym znów zmierzy się ona, tyle że wraz ze swoją matką. Można się też spodziewać, że istotną rolę w nadchodzących wydarzeniach odegra też cyfrowa wersja świadomości twórcy psychohistorii.

więcej »

East Side Story: Miłość nie wszystko wybacza
Sebastian Chosiński

1 X 2023

Miłość musi być! Z takiego założenia wychodzi uzbecki reżyser Hilol Nasimow. Obojętnie czy kręci film o współczesnej wojnie z przemytnikami i terrorystami (jak w „Hayocie”), czy też o Wielkiej Ojczyźnianej – jak, przynajmniej częściowo, w omawianym dzisiaj „Dziedzictwie” – nie może zabraknąć w nich rozbudowanego wątku melodramatycznego. Tym razem staje się on pretekstem do snucia wspomnień o niełatwym losie Uzbeków i Kazachów.

więcej »

Klasyka kina radzieckiego: Niełatwo być geologiem
Sebastian Chosiński

27 IX 2023

Choć pustynia Kara-kum znajdowała się tysiące kilometrów od głównych frontów wojny niemiecko-radzieckiej, to i tam dotarli hitlerowscy dywersanci, którym na dodatek sprzyjały niedobitki miejscowych basmaczy. O takiej właśnie akcji niemieckiego wywiadu opowiada w „Gorących szlakach” uzbecki reżyser Jułdasz Agzamow.

więcej »

Polecamy

Warzywny dramat

Z filmu wyjęte:

Warzywny dramat
— Jarosław Loretz

Międzygwiezdne fotele w natarciu
— Jarosław Loretz

Peregrynacje wyssane z palca
— Jarosław Loretz

Podróże międzygwiezdne de luxe
— Jarosław Loretz

E.T. wersja hard
— Jarosław Loretz

Ogrodowy nielot
— Jarosław Loretz

Mumii podejście drugie
— Jarosław Loretz

Mumia z gwiazd
— Jarosław Loretz

Pracownik idealny
— Jarosław Loretz

Niech się mury… drzewią?
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Dogadajcie się najpierw sami
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Czy kangur na pewno jest kangurem?
— Jarek Tokarski

Tegoż twórcy

Siła pustyni dla początkujących
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja ogląda: Grudzień 2017 (4)
— Konrad Wągrowski

W poszukiwaniu samego siebie
— Marcin Szałapski

Esensja ogląda: Październik 2017 (3)
— Jarosław Loretz

Muzyka stop!
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Dotyk zła
— Jarosław Robak

Transatlantyk 2015: Dzień 6
— Sebastian Chosiński

Esensja ogląda: Wrzesień 2014 (1)
— Piotr Dobry, Jarosław Robak, Kamil Witek

14. T-Mobile Nowe Horyzonty: Chaos to porządek, którego jeszcze nie rozumiemy
— Kamil Witek

Esensja ogląda: Październik 2013 (1)
— Gabriel Krawczyk

Tegoż autora

Ziemia obiecana
— Borys Jagielski

Głos miał nieprzyjemny
— Borys Jagielski

A gdy się zejdą, raz i drugi...
— Borys Jagielski

Medjugorje
— Borys Jagielski

Ojciec Rosemary
— Borys Jagielski

Kres górny
— Borys Jagielski

Gorąca gra
— Borys Jagielski

Portrety nietoty
— Borys Jagielski

Hollywoodzkie emerytury
— Borys Jagielski

Wrzód na tkance
— Borys Jagielski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.