Transatlantyk 2015: Dzień 3 [Paul Thomas Anderson „Wada ukryta”, Alejandro González Iñárritu „Birdman”, László Nemes „Syn Szawła”, Jafar Panahi „Taxi – Teheran” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W trzeciej relacji z tegorocznego Transatlantyku recenzje trzech filmów, które trafiły już na nasze ekrany (kinowe lub telewizyjne) i jednego, który do kin wejdzie w listopadzie.
Transatlantyk 2015: Dzień 3 [Paul Thomas Anderson „Wada ukryta”, Alejandro González Iñárritu „Birdman”, László Nemes „Syn Szawła”, Jafar Panahi „Taxi – Teheran” - recenzja]W trzeciej relacji z tegorocznego Transatlantyku recenzje trzech filmów, które trafiły już na nasze ekrany (kinowe lub telewizyjne) i jednego, który do kin wejdzie w listopadzie.
Paul Thomas Anderson ‹Wada ukryta›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Wada ukryta | Tytuł oryginalny | Inherent Vice | Dystrybutor | Galapagos | Data premiery | 19 czerwca 2015 | Reżyseria | Paul Thomas Anderson | Zdjęcia | Robert Elswit | Scenariusz | Paul Thomas Anderson, Thomas Pynchon | Obsada | Joanna Newsom, Katherine Waterston, Joaquin Phoenix, Jordan Christian Hearn, Taylor Bonin, Jeannie Berlin, Josh Brolin, Eric Roberts | Muzyka | Jonny Greenwood | Rok produkcji | 2014 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 149 min | Dźwięk (format) | angielski, polski, turecki, rosyjski, ukraiński, bułgarski, chorwacki, estoński, łotewski, litewski, słoweński | Napisy | chiński, czeski, grecki, węgierski, koreański, polski, rumuński, rosyjski, tajski, turecki, angielski, portugalski | Dodatki | Zwiastuny: Los Paranoias, Shasta Fay, The Golden Fang, Everything in this Dream. | Parametry | DTS-HDMA 5.1 | Gatunek | dramat, kryminał | EAN | 7321999336806 | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Wada ukryta(2014, reż. Paul Thomas Anderson) Skoro to film Paula Thomasa Andesona (autora „Boogie Nights”, „Aż poleje się krew” i „Mistrza”), to musi trwać ponad dwie godziny. Najlepiej dwie i pół. I dobrze, aby ten czas trwania nie do końca był usprawiedliwiony. Aby w filmie znalazło się trochę dłużyzn. I dziwnych ujęć. I żeby bohaterowie nie gadali przez cały czas. Taka właśnie jest „Wada ukryta”, adaptacja jednej ze świeższych powieści Thomasa Pynchona, amerykańskiego pisarza postmodernistycznego (twórcy kultowej dla wielu „Tęczy grawitacji”), które książki uchodzą – czy też raczej: do tej pory uchodziły – za nieprzetłumaczalne na język filmu. Ale Anderson udowodnił właśnie, że to bzdura, więc całkiem możliwe, że niebawem świat zaleją kolejne ekranizacje prozy Pynchona. Byle tylko wzięli za nie reżyserzy obdarzeni nie mniejszym talentem niż Paul Thomas, bowiem w przeciwnym razie możemy otrzymać produkt absolutnie niestrawny. „Wada ukryta” to historia kryminalno-obyczajowa, opowiedziana w stylu noir, jakby czołowy światowy postmodernista naczytał się kryminałów Raymonda Chandlera i postanowił udowodnić wszystkim swoim wrogom, że potrafi napisać coś w tak przystępnej formie. Pod wieloma względami dzieło Andersona przypomina „Chinatown” (1974), tylko bardziej. Dużo bardziej. Roman Polański nakręcił swój film w pierwszej połowie lat 70. ubiegłego wieku, ale jego akcję przeniósł cztery dekady wstecz. Autor „Wady ukrytej” zrobił dokładnie to samo, czyli współcześnie opowiedział historię sprzed kilkudziesięciu lat, z epoki, kiedy powstawało „Chinatown”. To szalone, choć niebezpieczne czasy, kiedy ideologia flower power uległa już skrajnemu wynaturzeniu, a mózgi większości ludzi wywodzących się z tego nurtu na dobre przeżarte zostały narkotykami. Jak chociażby mózg Larry’ego Sportello (w tej roli idealnie wpisujący się w klimat zdegenerowanego hippisa Joaquin Phoenix), zwanego „Dokiem”, prywatnego detektywa, bez przerwy jarającego blunty, a pomiędzy jednym i drugim szlugiem starającego się od czasu do czasu rozwiązać jakąś sprawę. Z kolejną przychodzi do niego jego eksdziewczyna, Shasta Fay Hepworth (gra ją Katherine Waterston), aktualnie będąca przyjaciółką potentata na rynku budowy mieszkań i nowoczesnych osiedli, Michaela Z. Wolfmanna (Eric Roberts) – swoją drogą: Żyda kumającego się z nazistami z gangów motocyklowych. Nierealne? W filmie Andersona wszystko jest tak nierealne, że nie ma prawa być nieprawdziwe! Shasta jest przekonana, że żona Wolfmanna i jej kochanek chcą pozbyć się jej męża i zagarnąć jego majątek. Kiedy Michael nagle znika, nie ma już co do tego najmniejszych wątpliwości. Kierowany dawną sympatią do dziewczyny, „Doc” zaczyna poszukiwania milionera, a wiodą go one w same czeluście Los Angeles – do świata dziwek, skorumpowanych gliniarzy, zdegenerowanych bogaczy i – nade wszystko – narkomanów. Można zresztą odnieść wrażenie, że w LA ćpają w tym czasie wszyscy, włącznie z psami i kotami. Nad fabułą unosi się więc marihuanowa poświata, a absurd goni absurd. Na szczęście z tych wszystkich składników Andersonowi udało się poukładać zaskakująco przejrzystą – jak na Pynchona – opowieść, na dodatek mocno zaprawioną surrealistycznym humorem i świetną muzyką z epoki (w tym górującym nad innymi artystami Neilem Youngiem). Ogląda się „Wadę ukrytą” z niekłamaną przyjemnością. Nawet na trzeźwo! Alejandro González Iñárritu ‹Birdman›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Birdman | Dystrybutor | Imperial CinePix | Data premiery | 23 stycznia 2015 | Reżyseria | Alejandro González Iñárritu | Zdjęcia | Emmanuel Lubezki | Scenariusz | Alejandro González Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander Dinelaris, Armando Bo | Obsada | Emma Stone, Edward Norton, Naomi Watts, Andrea Riseborough, Michael Keaton, Zach Galifianakis, Amy Ryan, Merritt Wever | Muzyka | Antonio Sanchez | Rok produkcji | 2014 | Kraj produkcji | USA | Gatunek | komedia | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Birdman(2014, reż. Alejandro González Iñárritu) Co można napisać o filmie, który w tym roku zgarnął aż cztery Oscary i to w najważniejszych kategoriach (najlepszy film, reżyseria, scenariusz oryginalny i zdjęcia)? Na pewno jedno: meksykański reżyser Alejandro González Iñárritu (twórca „21 gramów”, „Babel” i „Biutiful”) zasłużył na to jak mało kto. Stworzył bowiem dzieło brawurowo zagrane, klaustrofobiczne, ale trzymające w napięciu do ostatniego kadru i – nawet dzięki wykorzystaniu prostych tricków – zaskakujące. Bohater „Birdmana”, Riggan Thomson (w tej roli kapitalny Michael Keaton), to wielka gwiazda kina. Tyle że sprzed dwudziestu lat. Wtedy bowiem osiągnął swój największy sukces, wcielając się trzykrotnie w postać Człowieka-Ptaka, jednego z nader licznych amerykańskich superbohaterów (temu elementowi fabuły smaczku dodaje fakt, że w czasie kiedy Riggan grał Birdmana, Keaton w rzeczywistości użyczał swej twarzy Batmanowi). Zarobił miliony, stał się rozchwytywanym przez media celebrytą. Ale ta popularność miała swoją cenę – dając się ponieść fali, Thomson nie poświęcał należycie dużo miejsca rodzinie. W efekcie jego małżeństwo z Syvią (Amy Ryan) rozpadło się, a córka Sara (Emma Stone) popadła w narkomanię. Gdy na dodatek sława Człowieka-Ptaka przyblakła, okazało się, że… pozostał z niczym. Po latach, zdając sobie sprawę ze zmarnowanego talentu i życia, Riggan chce odzyskać rodzinę i udowodnić niedowiarkom, że jest znacznie lepszym aktorem, niż dowodziłyby tego filmy o skrzydlatym superbohaterze. Dlatego decyduje się zainwestować pieniądze w wystawienie na Broadwayu sztuki opartej na opowiadaniu „O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości?” Raymonda Carvera – pisarza, z którym wiąże go szczególne wspomnienie z młodości. Praca nad przedstawieniem powoli zbliża się do końca. Thomson nie jest jednak zadowolony z finalnego efektu, a zwłaszcza z jednego z aktorów. Kiedy więc przytrafia mu się nieszczęście i na jego miejsce zostaje zatrudniony gwiazdor nowojorskich scen teatralnych, Mike Shiner (Edward Norton), dopiero wtedy Riggan zaczyna wierzyć, że spektakl będzie w stanie odnieść sukces. Przekonanie to podziela także jego wieloletni przyjaciel i prawnik Jake (Zach Galifianakis). Choć bardzo szybko okazuje się, że współpraca z Shinerem wcale nie będzie należała do łatwych ani przyjemnych. I niekoniecznie jest to tylko wina zadufanego w sobie Mike’a. Riggan musi bowiem przez cały czas mierzyć się ze swoimi wewnętrznymi demonami, a zwłaszcza z jednym – Birdmanem, bogiem-zwodzicielem, ciągnącym bohatera na manowce, obiecującym łatwy zysk i wielką popularność, symbolizującym zaprzedanie się Mamonie. Widz nie ma wątpliwości, że pójście za jego głosem oznaczałoby ostateczną dezintegrację bohatera. Ale co się stanie, gdy Thomson wyrzuci ze swego umysłu Człowieka-Ptaka? Znajdzie w sobie tyle siły, by odbudować własną osobowość? Iñárritu zamknął akcję filmu w murach teatru, w którym wrze praca nad adaptacją Carverta. Stąd to poczucie osaczenia bohatera, który musi toczyć bezwzględny wewnętrzny bój, zdany tak naprawdę tylko na siebie. Choć – na szczęście – ma o co walczyć. Na marginesie warto dodać, że „Birdman” to także zjadliwa satyra na Hollywood i Broadway, w której nikt nie zostaje oszczędzony. Ale ta akurat warstwa dzieła Meksykanina nie jest wcale najważniejsza. Chociaż na pewno na długo zapada w pamięć. László Nemes ‹Syn Szawła›EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Syn Szawła | Tytuł oryginalny | Saul fia | Dystrybutor | Gutek Film | Data premiery | 22 stycznia 2016 | Reżyseria | László Nemes | Zdjęcia | Mátyás Erdély | Scenariusz | László Nemes, Clara Royer | Obsada | Géza Röhrig, Levente Molnár, Urs Rechn, Todd Charmont, Jerzy Walczak, Sándor Zsótér, Marcin Czarnik, Amitai Kedar | Muzyka | László Melis | Rok produkcji | 2015 | Kraj produkcji | Węgry | Czas trwania | 107 min | WWW | Polska strona | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Syn Szawła(2015, reż. László Nemes) czterdziestoośmioletniego Lászlo Nemesa prawdziwym debiutantem? Wywodzi się przecież z rodziny o tradycjach kinematograficznych, reżyserem jest jego ojciec, a i on sam przed „Synem Szawła” nakręcił kilka krótkometrażówek. Ale prawdą pozostaje, że „Syn Szawła” to jego pierwsza – w roli reżysera – pełnometrażowa fabuła. Tym bardziej zaskakiwać może fakt, że postanowił wziąć na warsztat temat tak poważny i wstrząsający. I na dodatek pokazać go w tak naturalistyczny sposób. Choć nie jest to powiedziane wprost, można się domyślać, że akcja dzieła rozgrywa się późnym latem 1944 roku w Auschwitz (a mówiąc precyzyjniej: w Birkenau). Tytułowy Szaweł to węgierski Żyd, który po wywózce do obozu przydzielony został do Sonderkommando, czyli utworzonego przez Niemców specjalnego oddziału obsługującego krematorium. Jego zadaniem jest uprzątanie komór gazowych, wywożenie trupów, czyszczenie, dezynfekowanie, pierwsza selekcja pozostawionych przez ofiary rzeczy. To „praca” wyniszczająca fizycznie i psychicznie, z czego zdają sobie sprawę również Niemcy. Dlatego co kilka, kilkanaście tygodni wymieniają obsługę krematoriów – mordują dotychczasowych członków Sonderkommando, a na ich miejsce przydzielają nowych. Szaweł Ausländer (w tej roli przejmujący aż do bólu w trzewiach Géza Röhrig) i jego towarzysze, w większości również Żydzi (choć nie tylko, bo trafiają się też Polacy i Rosjanie), zdają sobie sprawę, że ich czas powoli dobiega końca, że niebawem Niemcy i ich poślą do gazu. Także dlatego by, pozbywając się naocznych świadków, zatrzeć ślady dokonywanych przez siebie zbrodni. Jedyną nadzieją na ratunek jest ucieczka. Ale by miała ona jakikolwiek sens, należy przy okazji zniszczyć piece krematoryjne. Potrzebne do tego środki mają dostarczyć im więźniarki pracujące na co dzień w filii obozu w Monowicach. Ważnym elementem w całej tej układance staje się Szaweł, który ma jednak zupełnie inny cel do spełnienia – w ogarniętym szaleństwem obozowym świecie, chce urządzić normalny, religijny pogrzeb wyciągniętemu z komory gazowej chłopcu. Dlaczego z tego powodu jest gotowy postawić pod znakiem zapytania misternie przygotowywany przez jego towarzyszy niedoli plan? Nie oczekujcie – wbrew tytułowi – prostych odpowiedzi. W jednym z wywiadów udzielonych po otrzymaniu nagrody w Cannes Lászlo Nemes wyjawił, że kręcąc swój reżyserski pełnometrażowy debiut, w dużej mierze inspirował się legendarnym wojennym dramatem Elema Klimowa „Idź i patrz”. I rzeczywiście, jest w „Synu Szawła” przerażająca scena, która jednoznacznie kojarzy się z dziełem kinematografii radzieckiej sprzed trzech dekad. Poza tym Węgier oparł swoją historię na faktach. Prawdziwa jest sekwencja, w której więźniowie starają się na zdjęciach udokumentować popełniane przez nazistów zbrodnie (takowe wykonano w sierpniu 1944 roku), jak i bunt w krematorium (do którego doszło dwa miesiące później). O sile dzieła Nemesa decyduje jeszcze jeden element – sposób realizacji. Zdjęcia kręcone są z ręki, kamera najczęściej podąża za głównym bohaterem, widzimy więc jedynie jego plecy i kontury głowy. Pole widzenia tego, co dzieje się dokoła niego, zostaje zawężone, kadry są nieostre. Dzięki temu węgierski reżyser może uniknąć epatowania obrazami nieludzkich zbrodni, choć są one oczywiście na tyle zarysowane, że wystarczy, aby wrażliwszy widz przeżył traumę. Film wejdzie do polskich kin w połowie listopada tego roku. Ciekawe czy ponownie podniosą się głosy, że powstało kolejne – po „Pokłosiu” i „Idzie” – dzieło o Holokauście szkalujące Polaków? Jafar Panahi ‹Taxi – Teheran›Taxi – Teheran(2015, reż. Jafar Panahi) Kiedy ogląda się takie filmy, jak „Taxi – Teheran” Jafara Panahiego, polski widz zdaje sobie sprawę, jak idealne warunki pracy stwarzała swoim antysystemowym reżyserom Polska Rzeczpospolita Ludowa. Nikt nie pakował do więzień Andrzeja Wajdy czy Agnieszki Holland, nie zabraniał im wykonywania zawodu, kontaktowania się z zagranicznymi mediami. Nikt nie zamykał im drogi do wyjazdu na Zachód. W porównaniu z tym, co spotyka w Iranie chociażby Jafara Panahiego (autora „Białego balonika”, „Lustra”, „Kręgu” i „Na spalonym”), nasi twórcy „kina moralnego niepokoju” byli wręcz hołubieni przez władze, które ładowały niekiedy spore pieniądze w produkcje, jakimi później mogły pochwalić się na międzynarodowych festiwalach. I to jest w zasadzie jedyny element wspólny – Panahi też przecież odnosi sukcesy za granicami. Tyle że jego obrazy muszą być tam przemycane, a on sam w każdej chwili za igranie na nosie przywódcom Islamskiej Republiki Iranu może wylądować w więzieniu. Inne kary raczej nie wchodzą w rachubę, bo… zakaz kręcenia filmów już mu zasądzono. „Taxi – Teheran” to trzecie – po „To nie jest film” (2011) oraz „Zasłonie” (2013) – dzieło Irańczyka, które powstało nielegalnie. Oczywiście trudno podejrzewać, aby Strażnicy Rewolucji czy służby bezpieczeństwa nie miały żadnych informacji na temat tego, że Panahi – w przenośni i dosłownie – „coś kręci”. Ale przecież nie można zabronić człowiekowi jeżdżenia taksówką po mieście i rejestrowania tego za pomocą tabletu czy telefonu komórkowego. Bo tak właśnie został zrealizowany najnowszy film reżysera. Wsiadł on za kierownicę taksówki i ruszył ulicami Teheranu. Można podejrzewać, że zanim zabrał się za rzeczywistą pracę, najpierw odbył rekonesans – w tym czasie rozmawiał z ludźmi (pasażerami), wsłuchiwał się w ich historie, wybierał te najbardziej charakterystyczne dla współczesności jego ojczyzny. A potem ubrał to w formę inscenizowanych dialogów. Dzięki temu poznajemy mężczyznę handlującego nielegalnymi (zakazanymi w Iranie) filmami z Hollywood, korzystającego z jego usług studenta reżyserii, który właśnie szuka tematu do swego dyplomu, dwie starsze panie owładnięte mistyczną manią, bogacza z klasy średniej pobitego i okradzionego przez przeżywające kłopoty finansowe małżeństwo. Ale najciekawszą postacią jest… siostrzenica Panahiego, może dziesięcio-, a może dwunastoletnia dziewczynka, która toczy ze swoim wujem nadzwyczaj dorosłą dyskusję na temat tego, co wolno artyście (w tym konkretnym przypadku reżyserowi filmowemu) w Iranie. Na zajęcia ma bowiem nakręcić własny film; jeśli będzie dobry, zostanie pokazany na specjalnym przeglądzie, a gdy tam zdobędzie nagrodę, jego autorka dostanie pieniądze na realizację kolejnego – tym razem takiego, który być może trafi do dystrybucji. A więc: zostanie zaakceptowany przez władze. Dziewczynka zastanawia się jednak, jaki to ma sens, skoro, aby film mogli zobaczyć inni, trzeba spełnić masę kryteriów. Nie ma chyba konieczności dodawania, że większość z nich odziera dzieło z jakiegokolwiek przesłania, kastruje je intelektualnie? Panahi przedstawia absurdalną rzeczywistość, ale robi to mimo wszystko z przymrużeniem oka, dużą dozą ironii, która po raz kolejny okazuje się świetną bronią w walce z autorytarnym reżimem. Jeśli ktoś uważał, że przyznany „Taxi – Teheran” w tym roku w Berlinie Złoty Niedźwiedź był jedynie demonstracją polityczną jurorów, należy go wyprowadzić z błędu – to także świetny film niepolityczny, obyczajowy. 
|
A wiesz, też sobie zadawałam w czasie projekcji "Syna Szawła" pytanie, czy będzie awantura o ten film.