W pierwszej tegorocznej edycji „Esensja ogląda” krótkie recenzje kinowych „Foxcatchera”, „Paddingtona”, „Whiplash” i płytowego „Baczyńskiego”.
Esensja ogląda: Styczeń 2015 (1)
[ - recenzja]
W pierwszej tegorocznej edycji „Esensja ogląda” krótkie recenzje kinowych „Foxcatchera”, „Paddingtona”, „Whiplash” i płytowego „Baczyńskiego”.
Foxcatcher(2014, reż. Bennett Miller)
Mark Schultz, mimo że jest odnoszącym sukcesy zapaśnikiem, czuje się niedowartościowany. Nie potrafi wyrawać się spod opiekuńczego parasola starszego brata i dokonać czegokolwiek samodzielnie. Miliarder John du Pont próbuje bezskuteczne zyskać miłość despotycznej matki poprzez osiągnięcia w ornitologii, sponsorowaniu i trenowaniu sportowców, wreszcie zastępić uczucie narkotykami. Szukając życiowego spełnienia i szczęścia, obaj panowie trafiają na siebie i zaczynają współpracę. Nie dostrzegają (lub wolą udawać, że nie dostrzegają), że żadna zmiana nie nastąpiła, a jedynie znaleźli zastępniki dla swoich problemów, ale tkwią w tej iluzji, odnajdując chwilowy spokój.
„Foxcatcher” to perfekcyjnie zrealizowany dramat charakterów, w którym tematyka sportowa stanowi drugi plan. Zapasy w filmie Millera można traktować bardziej metaforycznie jako zmagania, przepychanki i skomplikowane relacje pomiędzy bohaterami, którzy próbują uporządkować swoje życie prowadząc je zgubną ścieżką, poprzez dominację i zabieganie o uznanie u innych.
Miller nakręcił stonowany, chłodny dramat z kilkoma wykraczającymi ponad przeciętność rolami. Świetny są Tatum i Ruffalo w roli braci, ale i tak pozostają w cieniu Steve′a Carella. Komik odrzucił emploi i stworzył zadziwiającą kreację. Nie jest to tylko zasługa charakteryzacji! Poza może jedną czy dwiema skrzeczącymi kwestiami nie pozostało nic z gestów czy artykulacji Michaela Scotta z telewizyjnego „Biura” czy innych ról aktora.
Jeśli można coś zarzucić „Foxcatecherowi”, to że gubi gdzieś puentę. Sportowe tło i emocje schodzą na coraz dalszy plan i zapominamy o nich całkowicie, natomiat pokręconym relacjom pomiędzy postaciami brak wykończenia. Wymuszony trzymaniem się faktów (film oparty jest na autentycznej historii) finałowy twist zaskakuje, ale słabo wpasowuje się w stonowane tempo dramatu, zbyt zdecydowanie przecina losy postaci, pozostawiając je bez refleksji i jakiejkolwiek przemiany. Na szczęście widz wyciągnie z tych pogmatwanych relacji zdecydowanie więcej.
• • •
„Foxcatcher” to niewątpliwie ciekawa historia, ale większe wrażenie zrobiła na mnie w formie reportażu w prasie. Rozumiem celowy zabieg Bennetta Millera, by odrzeć całość z thrillu i postawić na psychologię postaci, ale jest różnica, cholera, między niespiesznym tempem a zwykłą ślamazarnością i emocjonalną martwotą. Ponadto kreacje aktorskie, podobnie jak niedawno w przypadku „American Hustle”, zostają tu nieprzyjemnie przytłoczone charakteryzacją: miałem wręcz wrażenie, że w tym filmie nie grają Steve Carell, Channing Tatum i Mark Ruffalo, tylko Wielki Sztuczny Nos Steve′a Carella, Wypchane Policzki Channinga Tatuma i Nienaturalnie Wysokie Czoło Marka Ruffalo.
Paddington(2014, reż. Paul King)
Karolina Ćwiek-Rogalska [70%]
Filmowy „Paddington” zapewni sympatyczne popołudnie w kinie i może zachęcić do zapoznania się z książkowym oryginałem. Bierze z niego zresztą to, co najlepsze: rozkosznie uprzejmego tytułowego bohatera, poczucie humoru (w filmie może nieco zbyt „podrasowane”) i pochwałę dobrego wychowania. Dodaje do tego całkiem sprawnie wmontowany w cykl epizodów z życia misia u rodziny Brownów wątek złej taksydermistki i wścibskiego sąsiada, zapewniając widzom nie tylko trzymający w pewnym napięciu wątek kryminalno-sensacyjny, ale też ciekawe role Petera Capaldiego i Nicole Kidman. Kolonialne i klasowe sentymenty wyzierają jednak z niektórych zakamarków przeniesionej we współczesność historii: zmiany w stosunku do oryginału polegają bowiem na przykład na zamianie służącej Brownów w ich ciotkę, język niedźwiedzi pojawia się na miejsce peruwiańskiego, pan Brown staje się podejrzliwym wobec imigranta zamiast grzecznym, a posłuszna córka w szkole z internatem zamienia się w zbuntowaną nastolatkę.
Aktorsko film obsadzony jest znakomicie. Hugh Bonneville jako pan Brown jest odpowiednio po brytyjsku zdystansowany, Sally Hawkins jako jego żona razi może nadmierną ekspresją, co czasami może być denerwujące, jednak jako zwariowana matka dzieciom może sobie na to pozwolić. Złośliwy sąsiad wyposażony w charakterystyczną aparycję Capaldiego ucieszy zaś na pewno nie tylko fanów „Doctora Who”. Jeśli chodzi o polski dubbing, to rewelacyjna jest kreacja Mai Ostałowskiej podkładającej głos pod Nicole Kidman. To w zasadzie jedyna rola jako taka. Inne głosy są zasadniczo poprawne (jak Jolanta Fraszyńska dubbingująca Sally Hawking), bardzo dobrze jako ciotka Brownów wypada Teresa Lipowska. Część głosów dobrana jest nieco na siłę, dziwny jest też pomysł na „niemiecki” akcent jednego z bohaterów.
Reasumując: całość, może z nieco za bardzo wychodzącą poza paddingtonowski nastrój finalną walką, broni się. Film można spokojnie pokazać dzieciom, ale sporo uciechy mogą mieć z niego także widzowie dorośli.
• • •
Przeniesienie „Paddingtona” na ekran nie jest prostym zadaniem – po pierwsze ta sympatyczna historia ma już swoje lata (a świat się przez ten czas mocno zmienił, zapewne tylko Najmroczniejsze Zakątki Peru pozostały nienaruszone), po drugie, bo jednak książka ma charakter zbioru niezależnych opowiastek z sympatycznym misiem w roli głównej. Twórcy ekranizacji postawili na przeniesienie fabuły w dzisiejsze czasy, pozostając jednak przy klimacie oryginału oraz spróbowali znaleźć klamrę spajającą niezależne opowiastki. To pierwsze się udało, to drugie nieco mniej. Rodzina Brownów jest dość wiernym odwzorowaniem rodziny z książki (z paroma drobnymi modyfikacjami) i to się sprawdza. Znajdzie się miejsce na epizody pana Grubera i pana Curry′ego. Wszyscy funkcjonują w ramach współczesnego Londynu, ale nie czuć tu sztuczności. Co więcej, udało się wpleść typowe dla książki epizody, w których Paddington najpierw nabroi, a potem wszystkim wychodzi to na dobre (wizyta w domu handlowym, afera z portfelem). Gorsza jest owa klamra, historia zaciekłej taksydermistki, która ma może sens w ramach tej opowieści, ale nastrojowo jest z zupełnie innej bajki i powoduje u młodego widza niepotrzebny niepokój. Na szczęście jednak równoważy to sama postać Paddingtona, doskonale zwizualizowana, sympatyczna i naturalna. Ach, do plusów należy jeszcze dodać wyborny prolog, oczywiście w Najmroczniejszych Zakątkach Peru, który jest i zabawny i dobrze uzasadnia sens dalszych dziejów Paddigtona. Tak czy inaczej, czekam na sequel.
Whiplash(2014, reż. Damien Chazelle)
Przyznam, że jestem tak oszołomiony opacznym odbiorem Whiplash przez część polskich krytyków, jak Andrew w momencie, gdy Fletcher pierwszy raz rzucił w niego krzesłem. Jeśli ten film jest nie do przyjęcia z racji rzekomej gloryfikacji faszystowskich metod nauczania, to nie do przyjęcia jest też np. „Milczenie owiec”, bo gloryfikuje kanibalizm. Nie, nie i jeszcze raz nie, „Whiplash” to właśnie dobitna krytyka systemu edukacji opartego na zamordyzmie; pośród wielu wyrazistych obrazków mamy tu nawet scenę, gdzie sam Fletcher przyznaje, że NIGDY nie było mu dane kształcić talentu na miarę Birda. Stary schizol trzyma się więc usilnie jednej, przekręconej zresztą na swoją korzyść anegdotki, bo to jedyne co ma. Zdaje się przy tym czerpać dziką satysfakcję nie tyle z faktycznego NAUCZENIA kogoś, co z samego, wywiedzionego z cokolwiek wojskowego drylu (porównanie ról J.K. Simmonsa i R. Lee Ermeya z „Full Metal Jacket” jak najbardziej zasadne) PROCESU UCZENIA. Dramat Andrew polega więc na tym, że choćby nie wiadomo ile krwi sobie upuścił, nigdy nie zadowoli Fletchera i stać go będzie co najwyżej na miejsce w pierwszym składzie „filharmoników”. Bo to też film nie o sztuce, gdzie w grę wchodzi jakiekolwiek sacrum, nie o jazzie w rozumieniu improwizacji w zadymionych klubach. To film o konsekwencjach biegłości w (tylko i aż) rzemiośle, o chorej ambicji, o wiecznym niespełnieniu – bodaj najbardziej sugestywnie poruszający te tematy od czasu „Czarnego łabędzia” Aronofsky’ego. To również film o miłosno-nienawistnym klinczu dwojga osób, z których jedna upaja się rozkoszą władzy nad drugą, a druga jednocześnie cierpi z powodu swej podmiotowości, jak i pragnie tej drugiej (i sobie) coś udowodnić, stąd też nie kończy toksycznej relacji (podobny przypadek mieliśmy ostatnio w „Zaginionej dziewczynie” Finchera). Prześwietne kino.
Baczyński(2013, reż. Kordian Piwowarski)
Inicjatywa zacna. Do tego doskonałe zdjęcia, wspaniała muzyka (m.in. Mozil), świetnie odrestaurowane migawki z początku wojny i z Powstania Warszawskiego, a także kompetentna Katarzyna Zawadzka w roli żony Baczyńskiego. I tyle z plusów. Resztą raczej nie ma się co chwalić.
Scenariusz tego ni to fabularyzowanego dokumentu, ni to biografii wzbogaconej melorecytacjami, jest żenująco skąpy i pozbawiony myśli przewodniej. Życiorys poety jest niewiele dłuższy i bogatszy od tego umieszczonego na Wikipedii, rozmowy z sędziwymi powstańcami są zupełnie niezobowiązujące i prawie nic nie wnoszą do tematu, wstawki „fabularne” irytują artystycznym zadęciem (nie dość, że są krótkie, to jeszcze większość czasu aktorzy patrzą gdzieś w dal albo wolno spacerują), a recytacje ze slamu poetyckiego (serio, jest coś takiego) na ogół potrafią tylko zdenerwować dukaniem było nie było dobrych przecież wierszy. Wielka szkoda, bo Baczyński zasługiwał na coś lepszego, na prawdziwy hołd, a nie jego namiastkę.

Paddingtona nie oglądałem, ale czy nie powinno być Mai Ostaszewskiej a nie Ostałowskiej? Chyba, że to jakaś nowa, inna aktorka?