Esensja ogląda: Lipiec 2014 (2) [Dean DeBlois „Jak wytresować smoka 2” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Zapraszamy do drugiej lipcowej edycji krótkich recenzji filmowych.
Esensja ogląda: Lipiec 2014 (2) [Dean DeBlois „Jak wytresować smoka 2” - recenzja]Zapraszamy do drugiej lipcowej edycji krótkich recenzji filmowych.
Dean DeBlois ‹Jak wytresować smoka 2›WASZ EKSTRAKT: 40,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Jak wytresować smoka 2 | Tytuł oryginalny | How to Train Your Dragon 2 | Dystrybutor | Imperial CinePix | Data premiery | 20 czerwca 2014 | Reżyseria | Dean DeBlois | Scenariusz | Cressida Cowell, Dean DeBlois | Obsada | Kristen Wiig, Gerard Butler, Jonah Hill, Cate Blanchett, Jay Baruchel, Christopher Mintz-Plasse, Kit Harington, Djimon Hounsou | Muzyka | John Powell | Rok produkcji | 2014 | Kraj produkcji | USA | Cykl | Jak wytresować smoka | WWW | Polska strona | Gatunek | akcja, animacja, fantasy, komedia, przygodowy | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Jak wytresować smoka 2 Jarosław Robak [60%] Najlepszymi krytykami takich filmów są rzecz jasna dzieci, a z żywiołowych reakcji najmłodszej widowni na każdą scenę z udziałem Szczerbatka łatwo można wywnioskować, że najnowsza produkcja studia Dreamworks spełnia swoje podstawowe zadanie, dostarczając familijnej rozrywki na poziomie. Wspaniała animacja, sympatyczni bohaterowie, śliczne smoki we wszystkich kolorach tęczy – to wszystko sprawia, że „Jak wytresować smoka 2” ogląda się z przyjemnością (i naprawdę warto przejść się na niego do kina, bo na wielkim ekranie i w 3D podniebne akrobacje wyglądają obłędnie). Niestety, widz trochę starszy może już kręcić nosem, obserwując jak marnowany jest dramatyczny potencjał filmu – Czkawka ma tu liczne powody, by złościć się na rodzinę, a także poważnie zwątpić w ideał harmonijnego współistnienia ludzi i smoków, tymczasem z wszystkimi problemami radzi sobie niczym mistrz zen, a nie dwudziestolatek, z definicji targany sprzecznościami. Na argument, że nie należy wymagać od animacji dla dzieci weltschmerzu i hamletyzowania, mam dwa słowa: „Król Lew”. Jest zresztą w „Jak wytresować smoka 2” scena przywodząca na myśl tamten film – jednak stoicyzm bohatera zbyt wcześnie godzącego się z losem oraz niezbyt przemyślana konstrukcja fabuły, która chwilę później funduje przyćmiewający dramat finał, nie pozwalają odpalić podobnego emocjonalnego ładunku, co disneyowskie arcydzieło. Karolina Ćwiek-Rogalska [80%] Na początku przyznaję, że podobnie jak Jarosław byłam nieco rozczarowana postawką Czkawki, potem jednak stwierdziłam, że to dobrze, że dwudziestolatek nie zachowuje się jednak jak piętnastolatek, szarpany wewnętrznie przez skrajne emocje. Jego dość szybkie dostosowanie się do sytuacji jak najbardziej wpasowuje się w charakter, nie tworząc wyrwy między postacią znaną nam z części pierwszej a tą, którą oglądamy w części drugiej. Trochę szkoda, że nie do końca wykorzystano za to barwną drużynę Czkawki, w której zwłaszcza wątki miłosne są źródłem radości dla widzów nieco starszych, ale i mogłyby być nieco bardziej refleksyjne i pogłębione. Nowi bohaterowie - może oprócz głównego czarnego charakteru - są interesujący, zwłaszcza jeden z nich, będący wypisz-wymaluj figurą szalonego, zaangażowanego antropologa. Cudowne są projekty nowych smoków, zwłaszcza Alfy wizualnie zachwycają. W filmie wykorzystano również dość nietypowe ujęcia, niekoniecznie spotykane w animacjach, więc nawet oglądany w 2D "Jak wytresować smoka 2" robi dobre wrażenie. Film fabularnie najlepiej radzi sobie w pierwszej części, potem łapiąc lekką zadyszkę, ale pod względem estetycznym jest ze wszech miar godny polecenia. Sebastian Chosiński [70%] Kolejna – po „ Tonym Takitanim” (2004) Juna Ichikawy – adaptacja prozy Harukiego Murakamiego (rocznik 1949), która dotarła do Polski. Tym razem padło na powieść oryginalnie opublikowaną w 1987 roku, a więc zaliczającą się do wczesnych dzieł Japończyka. Powstała ona w czasie, gdy pisarz mieszkał we Włoszech i być może to właśnie wpłynęło na fakt, że jest ona jedną z nielicznych w pełni realistycznych w jego dorobku. Za reżyserię nakręconego w ojczyźnie autora obrazu zabrał się pochodzący z Wietnamu Trần Anh Hùng, twórca tak cenionych filmów, jak „Zapach zielonej papai” (1993), „Rykszarz” (1995) czy „Schyłek lata” (2000). „Norwegian Wood” – tytuł jest oczywiście pożyczony od słynnej czwórki z Liverpoolu – to, dziejąca się w końcu lat 60. ubiegłego wieku, historia miłosnego trójkąta (a nawet czworokąta), w którym głębokim cieniem na relacje między bohaterami kładzie się Śmierć (sic!). Główną postacią dramatu jest student Tōru Watanabe (w tej roli były model, a następnie aktor Ken’ichi Matsuyama, znany między innymi z superprodukcji „Czyngis-chan: Na podbój świata”), który jeszcze w czasach szkolnych przyjaźnił się z Kizukim (którego gra Kengo Kôra) i jego dziewczyną Naoko (Rinko Kikuchi, która później pojawiła się w „47 roninach” i „Pacific Rim”). Niestety, pewnego dnia Kizuki popełnia samobójstwo; próbując poradzić sobie z nową sytuacją, „osierocona” przez niego para nawiązuje romans, o co jest nietrudno chociażby z tego powodu, że Tōru zawsze był zauroczony Naoko. Gdy jednak chłopak wyjeżdża na studia, ich związek ulega pewnemu rozluźnieniu. Dziewczyna z czasem pogrąża się w depresji, on z kolei stara się ją ratować, ma jednak świadomość, że jest to skazane z góry na niepowodzenie. I wtedy w jego życie wkracza piękna Midori (debiutująca wówczas na ekranie Kiko Mizuhara) – będąca całkowitym przeciwieństwem Naoko. Tōru jest coraz bardziej rozdarty, kocha obie dziewczyny i żadnej nie chce skrzywdzić. Ale utrzymywanie takiego stanu rzeczy jest przecież niemożliwe. Trần Anh Hùng z wielką subtelnością przeniósł na ekran nieco eteryczną prozę Murakamiego, tworząc przejmujące, ale i wyraziste portrety młodych Japończyków, którzy tak bardzo pragną miłości, że kiedy już to uczucie nadchodzi, staje się dla nich ciężarem nie do udźwignięcia. Mimo zakorzeniania fabuły w cywilizacji Kraju Kwitnącej Wiśni, „Norwegian Wood” jest filmem uniwersalnym, nie może więc dziwić – jak najbardziej zasłużona – nominacja do Złotego Lwa w Wenecji przed czterema laty (mimo że ostatecznie lepsze okazało się „Między miejscami” Sofii Coppoli). Sebastian Chosiński [70%] Zagmatwane są losy autorki tego filmu, urodzonej w Argentynie Pauli Markovitch. Jej przodkowie – zarówno ze strony matki, jak i ojca – pochodzą z Polski, byli Żydami; rodzice – oboje artyści-plastycy – urodzili się już za Oceanem. W latach 70. ubiegłego wieku, gdy krajem rządziła wyjątkowo okrutna junta wojskowa, byli represjonowani. Chcąc uniknąć śmierci, opuścili Buenos Aires i przenieśli się do malutkiej mieściny San Clemente; mieszkali w domku na plaży. Paula była wówczas kilkuletnią dziewczynką i nie rozumiała za bardzo, dlaczego muszą prowadzić takie życie, ukrywać to, skąd pochodzą, oraz uważać na każde wypowiadane bądź pisane w szkolnym wypracowaniu słowo. Kiedy reżim zelżał, rodzina przeprowadziła się do Cordoby. Tam przyszła reżyserka zdała maturę i skończyła studiach, po których opuściła rodzinny kraj, przenosząc się do Meksyku. Została scenarzystką filmową, przez lata oddawała swoje teksty innym (znamy ją między innymi z komedii „Sezon na kaczki” i dramatu „Nad jeziorem Tahoe”), ale gdy napisała „Nagrodę”, postanowiła przenieść ją na ekran samodzielnie. Dlaczego? Ponieważ jest to w dużej mierze opowieść autobiograficzna, przedstawiająca okres spędzony na przymusowym „wygnaniu” w San Clemente. Alter ego Pauli jest siedmioletnia Cecilia Edelstein (w tej roli Paula Galinelli Hertzog), która wraz ze swoją matką, Lucíą (gra ją Laura Agorreca), stara się z dala od stolicy przetrwać najgorszy czas. Dziewczynka musi jednak chodzić do szkoły, co już samo w sobie rodzi pewne niebezpieczeństwo, dlatego przechodzi twarde szkolenie – rodzicielka tłumaczy jej, o czym nie może mówić, jakich tematów unikać, jakimi kłamstwami zwodzić ludzi, którzy mogliby ich zdradzić. Ale jak dziecko – niewinne i niewiele rozumiejące z tego, co dzieje się w kraju – może dostosować się do takich wymagań, z którymi nawet dorosły miałby problemy? Markovitch patrzy na dyktaturę argentyńską oczyma dziecka – i chcąc nie chcąc, jest to perspektywa, która wyklucza głębszą analizę socjologiczną i politologiczną tego zjawiska. Ale też nie o to reżyserce chodziło. „Nagroda” to swoiste katharsis, oswojenie demona z przeszłości, rozliczenie się z nieszczęśliwym dzieciństwem. Z tego powodu film zmusza do czytania między wierszami, wyłuskiwania grozy, która przeżarła już całe otoczenie. Chociaż obraz opowiada o historii najnowszej Argentyny, powstał w koprodukcji meksykańsko-francusko-niemiecko-polskiej. Nasz wkład polegał na współfinansowaniu dzieła przez Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz „użyczeniu” kilku członków ekipy technicznej, w tym jednego z najważniejszych – operatora Wojciecha Staronia (vide „ Papusza”). 
|
czasem zastanawiam się ile lat temu oglądali Krola Lwa wszyscy ci którzy z takim zachwytem się nim zachwycają. Ja byłam grupą targetową, kiedy film trafił do kin i wówczas płakałam za Mufasą jak reszta sali kinowej ale dziś KL to głównie piosenki które kilkanascie lat temu wpadły w ucho i sterta jakże głębokich banałów. Kiedy niedawno złapałam tą ukochaną animację w telewizji nie mogłam na niej wysiedzieć...