Esensja.pl Esensja.pl Już połowa kwietnia za nami, czas więc na pierwszą w tym miesiącu edycję „Esensja ogląda”. Wśród recenzowanych krótko tytułów znajdziecie „Krudów”, „Drogówkę”, „Warszawę 1935”, wydanie BR „Hobbita”, wydanie DVD „Anny Kareniny” i jedną propozycję kina świata.
Już połowa kwietnia za nami, czas więc na pierwszą w tym miesiącu edycję „Esensja ogląda”. Wśród recenzowanych krótko tytułów znajdziecie „Krudów”, „Drogówkę”, „Warszawę 1935”, wydanie BR „Hobbita”, wydanie DVD „Anny Kareniny” i jedną propozycję kina świata.
Agnieszka Szady [80%] Animacja o rodzinie jaskiniowców oszałamia wizualnym bogactwem i wyobraźnią twórców: rośliny i zwierzęta o iście kosmicznym wyglądzie (wieloryby na nóżkach, rogate nibystrusie, słoniomyszy) oraz bajkowe krajobrazy. W warstwie fabularnej mamy tu opowieść o apodyktycznym, ale kochającym ojcu, który musi pogodzić się ze świadomością, że nie zawsze będzie samcem alfa w swoim stadzie. Wszystkie postaci i wydarzenia są jak trzeba: nastoletnia bohaterka jest odpowiednio zbuntowana, teściowa odpowiednio zabawna, a pierwsze zetknięcia z nieznanymi rzeczami (ogień, buty) odpowiednio humorystyczne. Rozczarowuje tylko pospieszne i nieco rozmyte zakończenie – dlatego daję ocenę 80% a nie 90%. Sebastian Chosiński [80%] Nie ma już chyba wątpliwości co do tego, że Wojciech Smarzowski to zdecydowanie najciekawszy i najlepszy polski reżyser filmowy ostatnich lat. Wskażcie bowiem innego twórcę, którego cztery kolejne obrazy pełnometrażowe – począwszy od „Wesela” (2004), poprzez „Dom zły” (2009) i „Różę” (2011), aż po najnowszą „Drogówkę” (2013) – reprezentowałyby tak wysoki poziom i zostały docenione w tym samym stopniu przez krytyków, jak i widzów. A przecież należałoby jeszcze pamiętać Smarzowskiemu co najmniej dwa znakomite spektakle teatru telewizji – „Kurację” (2001) według powieści Jacka Głębskiego oraz „Klucz” (2004) na podstawie sztuki rosyjskiej pisarki Ludmiły Razumowskiej. Swoją drogą fakt, że wybrał on jako materiał wyjściowy jednego z przedstawień tekst twórczyni zza naszej dawnej wschodniej granicy, zaczyna wydawać się z perspektywy czasu znaczący. Dlaczego? Albowiem poetyka – a może to jednak niewłaściwe w tym kontekście słowo? – niektórych filmów pana Wojciecha to rosyjska „czornucha” w swej postaci najklasyczniejszej. Z przerysowanym naturalizmem wątków obyczajowych, z charakteryzującymi się czarną groteską i absurdem scenami przemocy. Wypisz, wymaluj – Aleksiej Bałabanow z jego więcej niż odhumanizowanymi „ Ładunkiem 200” (2007) i „ Palaczem” (2010). Z tą jednak różnicą, że Polak świadomie rezygnuje z otoczki mistycznej, nie chce nawracać świata. Wystarczy mu, że sięga do trzewi rzeczywistości i dokonuje bolesnej wiwisekcji świata, w którym żyjemy, często nie zdając sobie sprawy z tego, co kryje się za rogiem. „Drogówkę” ogląda się, mimo specyficznego montażu i wplecionych weń scen kręconych kamerą amatorską, co nie każdemu musi się podobać, znakomicie. Film zrobiony jest bowiem bardzo dynamicznie, z ogromnym nerwem, postaci są pełnokrwiste, a dialogi… cóż, delikatnie mówiąc, z życia wzięte. I chociaż jest to portret policji polskiej wyjątkowo pesymistyczny, należy go chyba uznać jednak za prawdziwy. Co w wywiadach potwierdzali zresztą anonimowo sami funkcjonariusze, dodając jednak, że tak mogło to wyglądać jeszcze przed kilku laty, dzisiaj natomiast jest już inaczej. Oby tak! Że ostatnia uwaga może mieć sens, potwierdza w pewnym stopniu – chcący czy niechcący, to już inna kwestia – sam Smarzowski, bo policjanci z jego najnowszego filmu wydają się niemal żywcem przeniesieni z planu „Wesela”, któremu przecież w przyszłym roku stuknie już dziesięć lat. Należy też jednak do beczki miodu dorzucić łyżeczkę dziegciu. „Drogówce” brakuje trochę wewnętrznej spójności; jakby reżyser umieścił dwa filmy w jednym. Mniej więcej do połowy obserwujemy na ekranie obyczajowe obrazki z życia mundurowych – wspólne imprezy, nie zawsze czyste interesy, pojmowaną typowo po męsku przyjaźń i przede wszystkim specyficzną mentalność, będącą jeszcze dziedzictwem czasów Peerelu. Gdy po jednej z imprez sierżant Król (grany przez Bartłomieja Topę) odkrywa nad Wisłą ciało swojego zamordowanego kolegi, sierżanta Lisowskiego (w tej roli Marcin Dorociński), sposób narracji diametralnie się zmienia – dramat obyczajowy przeistacza się w jednej sekundzie we thriller sensacyjny z podtekstem politycznym; tym samym też „czornucha” ustępuje miejsca dość schematycznie poprowadzonej akcji rodem z kina hollywoodzkiego. Całość ratują jednak świetne kreacje (Marian Dziędziel, Arkadiusz Jakubik i Jacek Braciak idealnie potrafią zrównoważyć tragizm i komizm swoich postaci) i dramatyczny finał. Konrad Wągrowski [b/o] Zdaję sobie sprawę z technicznych niedoskonałości tego filmu, mającego pokazać piękno przedwojennej Warszawy – dopracowane są jednak głównie fasady domów, całość jest nieco zbyt sterylna, nienaturalnie wyglądają spacerujący ludzie, nie najlepiej samochody, całość jednak bliższa jest dobrej scenografii gry komputerowej niż pełnej iluzji. Film raczej nie ma też scenariusza, w dość losowy sposób pokazuje wycinki stolicy AD 1935 (należy nadmienić jednak, że dobrze sprawdza się widok z lotu ptaka), a finałowy marsz zastygłą ulicą Marszałkowską, jest tyleż piękny, co wskazujący na ograniczenia budżetowe. Ale nie zmienia to jednak faktu, że obraz działa tak, jak życzyli sobie twórcy – budzi tęsknotę za miastem, którego już nie ma i przekonanie, że gdyby nie wojna, Warszawa mogłaby być jedną z najpiękniejszych stolic Europy. Ile w tym prawdy – nie mam pojęcia, ale nie mam nic przeciwko takiej konkluzji. Świetnie dobrana muzyka tworzy nieco oniryczny klimat (wpasowujący się zresztą w koncepcję ukazania „miasta duchów”) i zachęca do kolejnych refleksyjnych seansów już na małym ekranie. Tomasz Kujawski [80%] O „Hobbicie” pisaliśmy już szeroko na łamach Esensji, w tym miejscu przyjrzyjmy się więc wydaniu Blu-ray. Film trafia do domowej wideoteki w przeróżnych wersjach zarówno na DVD i Blu-ray do wyboru – my mieliśmy okazję zapoznać się z 4-dyskową wersją 3D. Film w wersji trójwymiarowej zajmuje aż dwa krążki i od strony technicznej wypada wprost perfekcyjnie. Dźwięk w systemie 7.1 i rewelacyjny efekt 3D. Zamiast wyrzucać w widza przedmioty z ekranu czy spuszczać go z wysokości (co jeśli nie ma się osobnego pokoju na kino w domu, wypada na telewizorach słabo), Jackson wykorzystuje trójwymiar głównie do ukazania głębi obrazu, co wyśmienicie komponuje się z szerokimi ujęciami Nowej Zelandii vel Śródziemia czy podziemi Gór Mglistych. 3D daje w „Hobbicie” bardzo naturalny efekt, bez efekciarstwa wzbogacając doznania z seansu. Na trzecim dysku znajduje się film w wersji standardowej, natomiast czwarty wypełniają dodatki. I tu trochę zaczyna zgrzytać. Otrzymujemy trailery filmu i gier wideo ze świata Tolkiena, krótki dokument o urokach Nowej Zelandii oraz ponad dwie godziny wideobloga Jacksona ukazujące różne aspekty powstawania filmu. Sam blog jest z pewnością interesujący, ale w całości był już dostępny dużo wcześniej w sieci. Najważniejszym jednak argumentem, aby filmu… nie kupować, jest fakt, że pod koniec roku czeka nas kolejna fala edycji z wersją rozszerzoną filmu. Być może otrzymamy też więcej, bardziej atrakcyjnych materiałów dodatkowych. Jeśli kogoś wersja rozszerzona czy dodatki nie interesują, spokojnie może sobie dodać do oceny 10 czy 20 procent, bo „Hobbit” dołączył do pozycji obowiązkowych dla fanów domowego trójwymiaru (choć nie tylko). Miłosz Cybowski [70%] Od samego początku widać, że twórcom tego filmu wcale nie zależało na tym, żeby opowiedzieć tę samą, dobrze znaną historię raz jeszcze. Zamiast fabularnego uwspółcześniania Tołstoja na potrzeby zachodniego widza postawili na formę. Właściwie trudno byłoby oglądać „Annę Kareninę” bez znajomości literackiego oryginału; fabularnie rzecz biorąc jest to bowiem zbiór nie zawsze powiązanych ze sobą scen koncentrujących się albo na postaciach, albo na zabawie teatralną konwencją. Wydaje się że w tej pogoni za nową formą zgubiła się gdzieś właściwa treść (przyłączam się tu do uwag Beatrycze i Alicji), a sami bohaterowie też nie przekonują. Choć stopniowy upadek Anny jest pokazany w dość przerysowany sposób, zupełnie nie udały się twórcom wysiłki ukazania jej jako troskliwej matki rozdartej nie tyle między swoim mężem a Wrońskim, ile między miłością do syna a kochanka. O wiele lepiej prezentują się męskie charaktery, zarówno Karenin (znakomity Law), jak i Obłoński. Przyznaję, że zdziwiło mnie wplecenie w film wątku Lewina, który, kolejne zaskoczenie, został poprowadzony bardzo przyzwoicie. Mimo swojej formy nie jest „Anna Karenina” rewelacyjną produkcją, ale z pewnością zasługuje na uwagę. Małgorzata Steciak [50%] „The Iceman” opowiada autentyczną historię Richarda Kuklinskiego, który przez kilkadziesiąt lat pracował na zlecenie mafii jako płatny morderca, jednocześnie pozostając w oczach rodziny wzorowym ojcem i mężem. Pochodzenie bohatera, przypieczętowane często powtarzanym w filmie powiedzeniem „Polak może pracować z każdym”, to nie jedyny „nasz” akcent w filmie Ariela Vromela. W kilku scenach możemy tu bowiem zobaczyć Weronikę Rosati. „The Iceman” nie oferuje jednak widzowi wiele poza sztampową biografią z jednowymiarowymi postaciami (szczególnie bezpłciowo wypada Winona Ryder w roli infantylnej żony bohatera). Mimo interesującej kreacji Michaela Shannona to trochę za mało, żeby stworzyć przekonujący i zniuansowany portret bohatera zmagającego się z własnymi demonami. 
|