Recenzja Marcina Łuczyńskiego "Pojutrze chodź w futrze" jest jak książka kucharska bez przepisów, jak dr Jeckyll bez Mr Hyde’a... Jest po prostu niekompletna i nieścisła i aż woła o polemikę. Ja na wołanie to odpowiadam, ripostując przy tym nie tylko Autorowi, ale i niektórym poza-esensyjnym wypowiedziom związanym z filmem “Pojutrze”.
Pojutrze: Polemika, komentarz i kontrrecenzja
[Roland Emmerich „Pojutrze” - recenzja]
Recenzja Marcina Łuczyńskiego "Pojutrze chodź w futrze" jest jak książka kucharska bez przepisów, jak dr Jeckyll bez Mr Hyde’a... Jest po prostu niekompletna i nieścisła i aż woła o polemikę. Ja na wołanie to odpowiadam, ripostując przy tym nie tylko Autorowi, ale i niektórym poza-esensyjnym wypowiedziom związanym z filmem “Pojutrze”.
Roland Emmerich
‹Pojutrze›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Pojutrze |
Tytuł oryginalny | The Day After Tomorrow |
Dystrybutor | CinePix |
Data premiery | 28 maja 2004 |
Reżyseria | Roland Emmerich |
Zdjęcia | Ueli Steiger, Anna Foerster |
Scenariusz | Roland Emmerich, Jeffrey Nachmanoff |
Obsada | Ian Holm, Nestor Serrano, Dennis Quaid, Jake Gyllenhaal, Emmy Rossum, Sela Ward, Arjay Smith, Tamlyn Tomita, Austin Nichols, Perry King |
Muzyka | Harald Kloser |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | USA |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, dramat, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Bez większego wahania mogę stwierdzić, że “Pojutrze” to jeden z najlepszych filmów katastroficznych, jakie kiedykolwiek widziałem. I nie tylko dlatego, że katastrofa była większa, a na ekranie zniszczeniu uległo więcej miast i krajów. Przede wszystkim dlatego, że był to film „myślący”, a to w tej branży zdarza się rzadko.
O ile jednak film mnie niemal zachwycił, o tyle jego recenzja i komentarz autorstwa Marcina Łuczyńskiego pt.
"Pojutrze chodź w futrze..." niestety rozczarowuje. Autor, zdaje się, nie zauważył niemal żadnego z dylematów przedstawionych w filmie, a przynajmniej nie uznał ich za wartych choć słowa komentarza. Recenzja jego staje się prostym porównaniem z innymi filmami, a największą uwagę poświęca się takim kwestiom, jak filmografia poszczególnych aktorów czy zabawa w wyłapywanie schematów. Innymi słowy, według mnie recenzja ta jest jak książka kucharska bez przepisów, jak dr Jeckyll bez Mr Hyde’a... Jest po prostu niekompletna i nieścisła i aż woła o polemikę. Ja na wołanie to odpowiadam, ripostując przy tym nie tylko Autorowi, ale i niektórym poza-esensyjnym wypowiedziom związanym z filmem “Pojutrze”.
Kilka słów o Lodowcu...
Zacznijmy od tego, że “Pojutrze” jest, niespodzianka!, filmem o treści związanej z klimatem i ekologią. Autor recenzji zaskakująco lekko przeskoczył te kwestie, pozwolę więc sobie nieco je przybliżyć. Bez tego bowiem film także dla nas stanie się tylko pozbawionym wszelkiej wartości poznawczej zapisem spektakularnej katastrofy.
Naukowo rzecz biorąc, we Wrocławiu, gdzie pisze teraz te słowa, białe niedźwiedzie powinny biegać w pogoni za pingwinami [1], a foki wesoło pluskać się w przeręblach. Polska powinna być pokryta lodem po linię Wrocław - Kraków – Rzeszów. To samo tyczy się innych krajów Europy na północ od linii Alp.
Nie wierzycie mi? Niezbite dowody znajdziecie w pierwszym lepszym atlasie szkolnym. Rzut oka na mapę Euroazji dowiedzie, że na wschodnich krańcach tego superkontynentu granica tak zwanej zmarzliny sięga aż po granicę rosyjsko-chińską i Władywostok. A tak się składa, że miasto to leży na tej samej szerokości geograficznej, co na przykład Istambuł, Neapol i Madryt.
Czemu więc nie jesteśmy jeszcze jedną wielką rodziną Eskimosów? Dzięki Prądowi Północnoatlantyckiemu. (A nie, jak pisze Autor recenzji, jakiemuś anonimowemu ‘rozkładowi ciśnień’.) To on prowadzi masy nagrzanych w okolicach równika wód wzdłuż wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej, gdzie znany jest jako Golfsztrom, a następnie wbija je klinem między Wyspy Brytyjskie i Norwegię z jednej, a Grenlandię i Islandię z drugiej strony. To właśnie on stale ogrzewa północne kresy Atlantyku na tyle, by nie dopuścić lodu na kontynent.
Skoro jednak tak korzystne dla nas warunki zdają się zależeć od jednego tylko czynnika, to co się stanie, gdy wskutek jakiegoś przesunięcia na globalnej szachownicy światowego mechanizmu klimatycznego, prąd ten zaniknie?
Właśnie to pytanie zadali sobie twórcy filmu “Pojutrze”, dając najbardziej pesymistyczną ze wszystkich odpowiedzi, dodatkowo pomnożoną przez dziesięć – w ciągu kilku dni gwałtowny szturm arktycznego lodowca ogarnie, czy może raczej: odzyska, wszystkie tereny na północ od Pirenejów i Alp w Europie, i na północ od linii San Francisco-Atlanta w Ameryce Północnej. Szpicą tego szturmu będzie zaś wysoka na kilkaset metrów fala tsunami, która zaleje wybrzeża i wepchnie wodę na wiele kilometrów w głąb lądu, szybko zmieniając ją w gruby lodowy pancerz.
A przyczyną tego wszystkiego może być obserwowane obecnie ocieplanie się klimatu [2]. Tu poprawiam kolejne nieścisłości Autora: efekt cieplarniany nie jest synonimem ocieplania klimatu, nie jest też, na boginki!, spowodowany dziurą ozonową! To pierwsze to kumulacja ciepła wskutek zwiększenia się ilości dwutlenku węgla w atmosferze, nie dopuszczającego do naturalnego wypromieniowania odbitej od powierzchni Ziemi energii słonecznej w kosmos. To drugie to skutek, a nie synonim, pierwszego. Jak donoszą badacze, do roku 2100 średnia temperatura globu podnieść się może nawet o 5,8 stopni Celsjusza. Zmiany skupią się przede wszystkim na biegunie – tam temperatura podnieść się może nawet o 15 stopni, co jest wartością wręcz niesamowicie wysoką.
Dziura ozonowa, zaś, spowodowana nadmierną emisją freonów i innych wybranych gazów, pozbawia nas ochrony przed słonecznym promieniowaniem ultrafioletowym. To zaś powoduje raka i choroby skóry, nie zaś ocieplanie się klimatu.
Czy wiceprezydent był tępawy?
Wyjaśniliśmy sobie podstawy, przejdźmy więc do komentarzy. Autor recenzji, z którą polemizuję, unika refleksji nad głębszymi przyczynami ataku lodowca. Ogranicza się do zwalenia winy za kataklizm na „głupotę człowieka”, na jego „miałkość, małość”. Podpiera się tu postacią filmowego wiceprezydenta, którego nazywa „tępawym”. I to wszystko, jeśli nie liczyć kilku nieprawidłowo podanych faktów klimatologicznych.
Ja tymczasem, wobec takiej lakoniczności, czuję po pierwsze niedosyt, po drugie oburzenie, zwłaszcza oskarżeniem o „tępawość”, skierowanym wobec filmowej postaci wiceprezydenta – a przez to także wobec każdej osoby reprezentującej ten typ poglądów. Takie postawienie sprawy to co najmniej manipulacja faktami, a przy tym i niezrozumienie praw rządzących społeczeństwem. To nie wina wiceprezydenta, że nie przewidział on zlodowacenia. Nikt go nie przewidział! Nawet największy radykał i czarnowidz, profesor Jack Hall mówił o perspektywie stu lat. Wiceprezydent musiałby być co najmniej nowym Nostradamusem, by przerwać wtedy profesorowi i patrząc się w swoją kryształową kulę i rozłożoną talię Tarota zawołać: „Panie profesorze, pan się myli! Zlodowacenie nastąpi już za tydzień!”.
Wiceprezydent nie był tępawy. Był człowiekiem pragmatycznym, rzeczowym i odpowiedzialnym. Nikt go nie zmuszał do wzięcia udziału w konferencji klimatologicznej, mógł ten czas poświęcić na wizytę wojsk w Iraku lub na ściskanie dłoni przywódców mniejszości etnicznych swego kraju. Na pewno zbiłby na tym o niebo większy kapitał polityczny. A mimo to udział w konferencji wziął. I właśnie to dowodzi jego zatroskania sprawami środowiska.
Kto jest winny?
No dobrze, ale co z wypowiedziami wiceprezydenta na konferencji? Czyż nie wypowiedział się on przeciw protokołowi z Kioto?
A, właśnie. Protokół z Kioto. Kolejna kluczowa sprawa pominięta przez Autora recenzji. Wyjaśnijmy: Protokół z Kioto - nazwijmy go w skrócie „Protokołem” - to międzynarodowa umowa, w której państwa zobowiązują się nie zwiększać, a w perspektywie kilkudziesięciu lat znacząco obniżyć emisję dwutlenku węgla i innych tzw. gazów cieplarnianych do atmosfery [3]. Ma to zapobiec właśnie ocieplaniu się klimatu. USA do umowy nie przystąpiły, wskazując m.in. na to, że może to mieć negatywny efekt dla ich gospodarki.
Gdy szukamy więc winnych ocieplaniu się klimatu, a przez to likwidacji Prądu Północnoatlantyckiego i szturmu lodowca na półkulę północną, winny zdaje się być oczywisty. Któż inny, jak nie USA? Któż inny, jak nie reprezentujący je tępawy wiceprezydent? Dziś palenie pasiastych flag jest tak bardzo w modzie, że wielu już samo hasło wystarczy jako dowód. Tak na marginesie, przekonany jestem, że „Pojutrze” cieszyć się będzie dużym powodzeniem w wielu krajach arabskich, gdzie przynajmniej w ten sposób podleczą sobie depresję wywołaną kompletną bezsilnością.
To prawda, USA należą do największych na świecie producentów gazów cieplarnianych. Spalają benzynę na potęgę, upierają się przy domkach jednorodzinnych (ich indywidualne ogrzewanie to miliony ton dodatkowych emisji z elektrowni i gazowni), a w lecie zawsze włączają klimatyzatory. To oni są winni! Dobrze im tak, że ich lodowiec pogrążył! Niech mają za swoje! Takie hasła można często usłyszeć z ust radykalnych ekologów.
Ja się z takim myśleniem jednak nie zgadzam. To, że USA nie ratyfikowały Protokołu, nie oznacza, że nie ograniczają emisji. Ich normy ekologiczne są często o wiele ostrzejsze niż np. polskie, mimo tego, że my Protokół już przyjęliśmy. A cytowaną wyżej krytykę uważam za hipokryzję ubogich – przecież każdy chce mieć własny samochód i domek, każdy chce sobie włączyć w upalny lipcowy dzień klimatyzator. Różnica jest taka, że Amerykanów na to stać, a nas nie zawsze. Stąd myślenie – my nie możemy, to oni niech też nie mają!
Dalej: USA przodują w emisji gazów, ale jeśli obliczymy, ile gazu emitują na jednostkę wyprodukowanego towaru, to zauważymy, że jest to ilość bardzo niska. A tymczasem czołowi krytycy Ameryki: Chiny, Rosja i Indie, to wilki ubierające się w owcze skóry. Globalnie trują tylko trochę mniej, niż USA, a przecież ich produkcja towarów jest wielokrotnie mniejsza. Ich ekologiczna efektywność w porównaniu z amerykańską jest więc niemal zerowa. Warto o tym pamiętać, nim spali się kolejny gwiaździsty sztandar na kolejnej demonstracji Zielonych.