Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 października 2023
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Światła na scenę: Miasto za rzeką

Esensja.pl
Esensja.pl
Upadające imperium. Dzisiaj, gdy wokół nas tyle gwałtownych zmian, tyle zapalnych miejsc na mapie, tyle złych przeczuć w powietrzu, a tak mało gazu w rurociągach, te dwa słowa nabierają złowrogiego znaczenia. Tym razem proponuję garść rozważań o filmie „Gladiator” Ridleya Scotta na tle sceny ze zmęczonym imperatorem.

Marcin T.P. Łuczyński

Światła na scenę: Miasto za rzeką

Upadające imperium. Dzisiaj, gdy wokół nas tyle gwałtownych zmian, tyle zapalnych miejsc na mapie, tyle złych przeczuć w powietrzu, a tak mało gazu w rurociągach, te dwa słowa nabierają złowrogiego znaczenia. Tym razem proponuję garść rozważań o filmie „Gladiator” Ridleya Scotta na tle sceny ze zmęczonym imperatorem.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Czego mały Jaś nie pojmie
O słynnym jak świat długi i szeroki synu Filipa Macedońskiego krąży już od wieków dość romantyczny starożytny one-liner niepewnego autorstwa: „A kiedy Aleksander ujrzał wspaniałość swego imperium, gorzko zapłakał, bo nie było już krainy, którą mógłby podbić”.
• • •
Zima na dalekiej północy Europy, pośród gęstych lasów za Renem. Chłód, śnieg, głód. Legiony wojsk rzymskiego imperium staczają ciężkie boje z Germanami. Po ostatniej bitwie zwieńczonej triumfalnym okrzykiem: „Roma victa!”, w ciszy swego namiotu stary, zmęczony cezar Marek Aureliusz rozpoczyna rozmowę ze swym trybunem (w filmie Ridleya Scotta uparcie tytułowanym jako generał):
– Powiedz mi jeszcze raz, Maximusie, dlaczego tu jesteśmy?
– Dla chwały imperium, panie.
– O tak, ach tak, pamiętam.
Autor „Rozmyślań”, cesarz, wojownik i filozof w jednej osobie, w tych kilku pełnych zmęczonej ironii, wypowiedzianych z głębokim westchnieniem słowach zbliżył się niebezpiecznie do sformułowanej przez siebie samego maksymy: „Straszną jest rzeczą, kiedy dusza szybciej zmęczy się życiem niż ciało”. Bo rzuca dalej:
– Widzisz tę mapę, Maximusie? Oto świat, który stworzyłem. Przez dwadzieścia pięć lat podbijałem, przelewałem krew, rozszerzałem imperium. Od chwili, gdy zostałem cezarem, zaznałem czterech lat bez wojny. Cztery lata pokoju z dwudziestu! I po co? Niosłem miecz, nic więcej.
Czy te ponure refleksje opadły imperatora dlatego, że był jednocześnie filozofem, człowiekiem świadomym wartości, jaką niesie ze sobą głęboki namysł nad światem, czy też dlatego, że jego życie dobiegało końca, a wtedy człowiek bywa wobec siebie najsurowszym sędzią?
Jaki by tego powód nie był, widać zasadniczą różnicę w ocenie przedsięwzięcia, jakim jest budowa imperium, w porównaniu z tą, którą niesie wspomniana na początku anegdota o Aleksandrze Macedońskim. Imperator Rzymu przeszedł długą i męczącą drogą, by u schyłku życia stwierdzić, że owego życia sens, sens wyjątkowego losu, jakim jest panowanie nad mocarstwem, gdzieś mu się wymknęły, pozostały w sferze pięknych idei, obok których dotąd przechodził obojętnie, zajęty krwawym rzemiosłem i powiększaniem stanu posiadania Rzymu. I to ku nim właśnie, ku ideom w swych ostatnich dniach desperacko skierował nadzieje i zamiary, kładąc odpowiedzialność za ich ziszczenie na barkach swego wiernego trybuna, Maximusa, który, zapytany, czy przyjmie ten wielki honor, jaki został mu ofiarowany, odpowiedział krótko:
– Z całego serca, nie.
Kiedy tak patrzę na ten fragment otwarcia „Gladiatora”, na to spokojne interludium między bitwą, a gwałtownymi zmianami losu Maximusa, który za przeciwstawienie się uzurpatorowi, synowi cezara, Kommodusowi, traci absolutnie wszystko, także żarliwą wiarę, która dotąd go napędzała („Widziałem większość reszty świata. Jest brutalna, okrutna i mroczna. Rzym jest światłem!”), co zresztą pięknie pokazuje scena, kiedy to były dzielny dowódca imperialnych legii zdziera sobie ostrym kamieniem z prawego ramienia tatuaż z literami S.P.Q.R. (Senatus Populusque Romanus), symbol władzy senatu i ludu rzymskiego – przypomina mi się znakomity film „Spartacus” z roku 1960 w reżyserii Stanleya Kubricka, z Kirkiem Douglasem w roli głównej. Jest tam, w tej dość dynamicznej i pompatycznej miejscami epopei o buncie niewolników, taka liryczna omalże scena rozgrywająca się w domu patrycjusza, senatora, przyszłego konsula Rzymu i pogromcy hardego niewolnika z Tracji, Marka Liciniusa Krassusa. Jest już noc, cisza, a on stoi na tarasie swojej wspaniałej willi, za plecami ma świeżo zakupionego niewolnika, pieśniarza i nauczyciela Antoninusa. I pod wpływem chwili, widoku uśpionego Rzymu, płynącego przezeń spokojnie Tybru i oddziału maszerujących drogą żołnierzy, opowiada, czym jest Rzym widziany jego oczyma:
„Antoninusie, popatrz, za rzeką jest coś, co musisz zobaczyć. Tam oto, chłopcze, jest Rzym. Potęga, majestat, groza Rzymu. Tam jest siła, która stoi okrakiem na całym znanym świecie, jak kolos. Żaden człowiek nie może się sprzeciwić Rzymowi, żaden naród tego nie może. A cóż dopiero chłopiec. Jest tylko jeden sposób, by radzić sobie z Rzymem, Antoninusie. Trzeba mu służyć. Trzeba się przed nim ukorzyć, czołgać się u jego stóp. Trzeba go pokochać”.
A co mówi Marek Aureliusz, gdy Maximus z lekką irytacją przekonuje go, że walczą na końcu świata dla słusznej sprawy, bo Rzym to światło? „A jednak nigdy tam nie byłeś! Nie widziałeś, czym się stał. Umieram, Maximusie. Kiedy człowiek widzi swój bliski koniec, chce, by w jego życiu dało się dostrzec jakiś cel. Jak świat będzie wymawiać moje imię w latach, które nadejdą? Czy będę znany jako filozof, wojownik, tyran? A może będę imperatorem, który przywrócił Rzymowi jego prawdziwą tożsamość? Kiedyś Rzym był marzeniem i można było o nim tylko szeptać. Cokolwiek więcej ponad szept, a zniknęłoby, tak było kruche. Obawiam się, ze to marzenie nie przetrwa zimy”.
Dwa obrazy Rzymu. Jeden to potęga u swego szczytu, choć mająca poważne kłopoty we własnych granicach, drugi to kolos radzący sobie z niesfornymi, niepokornymi sąsiadami, choć jednocześnie chylący się ku upadkowi, imperium żegnające się z historią. Dwóch jego wielkich synów. Obaj spoglądają na to miasto zza rzeki. Marek Aureliusz z głębi barbarzyńskich ziem, zza Renu. Marek Aureliusz z dzielnicy bogaczy, zza Tybru. Ten pierwszy z troską, ten drugi z niekłamaną dumą i czymś na kształt zabobonnego strachu.
Co łączy tych dwóch? Obu, choć wtedy nigdy się tego nie mieli dowiedzieć, choć dzieliła ich przepaść czasu, los zetknął z tym samym człowiekiem. Ze zbuntowanym gladiatorem, który swoją charyzmą i odwagą porwał tłumy.
Odwzajemniony uśmiech
Skoro już jesteśmy przy „Gladiatorze”, warto zwrócić uwagę na dwie symboliczne sceny, dobrze charakteryzujące głównego antagonistę Maximusa, syna cesarza, Kommodusa, w którego wcielił się Joaquin Phoenix.
Pole bitwy, tuż po ostatnich zmaganiach w Germanii. Wczesny, mroźny poranek. Maximus powoli podchodzi do drzewa, którego pień podczas walki uwięził głownię jego gladiusa. Zdecydowanym ruchem wyrywa go, przygląda się ostrzu. Nagle słyszy zza pleców:
– Dowiodłeś jeszcze raz swego męstwa, Maximusie. Miejmy nadzieję, że po raz ostatni.
Odwraca się, by stanąć twarzą w twarz z cezarem.
– Nie ma już z kim walczyć, panie.
– Zawsze jest z kim walczyć, Maximusie. Jak mogę nagrodzić najwspanialszego dowódcę wojsk Rzymu?
Maximus rozgląda się bezradnie wokół, patrzy na pobojowisko. Na szarość zimy. Na krew i trupy.
– Pozwolić mi wrócić do domu?
– A tak. Do domu.
Obaj wracają, wkraczając pomiędzy utrudzonych bojem, utytłanych w błocie żołnierzy. Maximus prowadzi cesarza pod rękę, dbając, by starzec się nie przewrócił. Na ich widok wojsko zaczyna wiwatować.
– Honorują cię, cezarze – stwierdza Maximus.
– Nie Maximusie, to dla ciebie. Honorują ciebie – Marek Aureliusz uśmiecha się dobrotliwie, po czym wskazuje ramieniem, by jego wierny dowódca wystąpił przed niego i odebrał hołd. Maximus dobywa miecza, wznosząc go ku niebu. W jednej chwili legioniści robią to samo. I na to wszystko nadjeżdża Kommodus. Nie sposób w jego oku nie dostrzec wściekłej zazdrości. Zeskakuje z konia i dopada ojca z okrzykiem:
– Przegapiłem?! Przegapiłem bitwę?!!
Na te słowa twarz imperatora pokrywa po trosze czuły, a po trosze kpiarski uśmiech.
– Przegapiłeś wojnę.
– Ojcze, po powrocie złożę ofiarę ze stu byków, by uhonorować twoje zwycięstwo.
– Oszczędź byki, uhonoruj Maximusa, to on wygrał bitwę.
Po powrocie do obozu legion leczy rany, odpoczywa, nabiera sił. Maximus obchodzi obóz, zagląda do zagród ze zwierzętami, rozmawia z żołnierzami, sprawdza ich opatrunki. W pewnym momencie słyszy jakieś okrzyki i brzęk stali. Rozgląda się i dostrzega w lesie Kommodusa, który z kilkoma żołnierzami wykonuje dość dziwny szermierczy taniec. Najpierw odbywa się to powoli, odliczany jest na głos każdy ruch, każde zderzenie głowni mieczy, każdy krok, każdy unik. Potem przyśpieszają, ruchy są błyskawiczne, szybkie. Wygląda to efektownie i chociaż jest to scena krótka, i w sumie dość niepozorna, stanowi klucz do zrozumienia charakterów obydwu głównych bohaterów filmu. Z jednej strony doświadczony w boju żołnierz, noszący jeszcze na ciele siniaki i lekkie rany, zmęczony walką, obcowaniem ze śmiercią, widokiem i zapachem śmierci. Nawykły do niebezpieczeństwa, do radzenia sobie w bitewnym chaosie. Z drugiej książątko, które zachowuje się jak chojrak tylko, gdy jest absolutnie pewne swej przewagi i bezpieczeństwa. Kommodus jest obecny na wojnie dopiero wtedy, gdy ta się kończy. Macha żelazem tylko wtedy, gdy wszystkie ruchy przeciwników są przećwiczone, przewidziane, wyreżyserowane. Spotyka się na arenie z gladiatorem, tylko jeśli starannie obstawi go straż pretoriańska. Staje z nim do pojedynku, tylko jeśli uprzednio zrani go nożem i ukryje ranę przed okiem postronnych. Rozkapryszony tchórz. „– Myślisz, że się boję? – Myślę, że bałeś się przez całe swoje życie”.
Różni ich zdecydowanie również sposób rozumowania. Kommodus jest politykiem, przebiegłym i chytrym:
– Igrzyska! Sto pięćdziesiąt dni igrzysk!
– Jest sprytniejszy, niż sądziłem.
– Sprytniejszy! Wszyscy Rzymianie by się z niego śmieli, gdyby nie bali się tak bardzo jego pretorian.
– Strach i podziw. Potężna kombinacja.
– Naprawdę myślisz, że lud da się uwieść w ten sposób?
– Myślę, że on wie, czym jest Rzym. Rzym to motłoch. Odwróci jego uwagę magicznymi sztuczkami. Zabierzemy im wolność, a oni nadal będą skandować na jego cześć. Bijące serce Rzymu to nie marmury senatu, to piasek Koloseum. Da im śmierć, a oni będą go za to kochać.
Maximus to człowiek honoru, poczciwy, który nigdzie nie szuka okazji, z jakich skorzystałby polityk:
– A gdy już będzie po tym twoim chwalebnym przewrocie, co wtedy? Zabierzesz pięć tysięcy swoich wojowników i odejdziesz?
– Ja odejdę. Żołnierze pozostaną dla waszej ochrony pod dowództwem senatu.
– A zatem, kiedy już cały Rzym będzie twój, tak po prostu oddasz go ludowi. Powiedz mi, dlaczego?
– Bo takie było ostatnie życzenie umierającego człowieka.
Obaj zbuntowani gladiatorzy zwyciężają, każdy na inny sposób. Maximus spełnia obietnicę daną cesarzowi, jednocześnie wkraczając do Elizjum, gdzie może się wreszcie połączyć z żoną i synem, o czym marzył podczas długiej i wyczerpującej wojskowej służby. Spartacus wisi na krzyżu, a jego żona, Varinia, uwolniona przez senatora Grakchusa, pokazuje mu po raz pierwszy narodzonego na polu bitwy syna, mówiąc, że chłopiec jest wolnym człowiekiem. Zabiera maleństwo, odjeżdżając od skazanego na długą i bolesną kaźń męża, powtarzając: „Umrzyj, proszę. Umrzyj”.
Spartacus patrzy za nimi, czując żal i gorycz, ale i radość, że w tej ostatniej godzinie, gdy już umiera, ma świadomość, że jego życzenie o wolności dla niego i jego rodziny się spełniło. Jego żona i syn nie muszą się już obawiać Krassusa, Spartacus jest wolny od strachu o ich oboje, a jako gladiator wolny również od strachu przed śmiercią.
Spełnione życzenia umierających. W jakiś przewrotny sposób stają się żywą treścią zgrabnej myśli sformułowanej przez Marka Aureliusza: „Śmierć uśmiecha się do każdego z nas. Jedyne, co może zrobić człowiek, to odwzajemnić ten uśmiech”.
koniec
14 marca 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie przegap: Wrzesień 2023
Esensja

30 IX 2023

Oto pierwsza porcja recenzji na tegoroczne jesienne wieczory.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: „Przebierz się, Pawłowski!”
Sebastian Chosiński

26 IX 2023

W drugiej części wyreżyserowanego przez Andrzeja Zakrzewskiego spektaklu „Stirlitz” słynny sowiecki agent, w Polsce znany głównie z powieści „Siedemnaście mgnień wiosny” Juliana Siemionowa, musi nie tylko wysłać łącznika z arcyważną wiadomością z Berlina do Berna w Szwajcarii, ale również uniknąć śmiertelnie groźnej pułapki, jaką zastawia na niego szef Gestapo Heinrich Müller.

więcej »

Z filmu wyjęte: Międzygwiezdne fotele w natarciu
Jarosław Loretz

25 IX 2023

Dzisiaj przedstawiam żarłoczne pluszowe stwory z kosmosu, połykające swoje ofiary w całości, co też zresztą widać na załączonym obrazku.

więcej »

Polecamy

Międzygwiezdne fotele w natarciu

Z filmu wyjęte:

Międzygwiezdne fotele w natarciu
— Jarosław Loretz

Peregrynacje wyssane z palca
— Jarosław Loretz

Podróże międzygwiezdne de luxe
— Jarosław Loretz

E.T. wersja hard
— Jarosław Loretz

Ogrodowy nielot
— Jarosław Loretz

Mumii podejście drugie
— Jarosław Loretz

Mumia z gwiazd
— Jarosław Loretz

Pracownik idealny
— Jarosław Loretz

Niech się mury… drzewią?
— Jarosław Loretz

Interpol muzealny
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Scott i Crowe kręcą filmy
— Kamil Witek

Krótko o „Gladiatorze”
— Anna Draniewicz

Z tego cyklu

Monolog nad umarłym światem
— Marcin T.P. Łuczyński

Tam, na piętrze…
— Marcin T. P. Łuczyński

Rozmowa przy kawie
— Michał Kubalski

Za dwadzieścia dolarów
— Marcin T. P. Łuczyński

Luke i jego Cień
— Konrad Wągrowski

Jednemu z tych braci moich najmniejszych…
— Marcin T. P. Łuczyński

Diamentowy pocisk
— Marcin T. P. Łuczyński

Graal dla każdego
— Marcin Łuczyński

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Esensja czyta: Maj 2013
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin T.P. Łuczyński, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek

Esensja ogląda: Maj 2013 (1)
— Anna Kańtoch, Gabriel Krawczyk, Jarosław Loretz, Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.