Szukający błahej rozrywki i prostego humoru w naszych dyskusjach muszą się rozczarować. Tym razem jak najbardziej serio zastanawiamy się nad tym, co Barack Obama zawdzięcza Morganowi Freemanowi, co Bóg zawdzięcza Morganowi Freemanowi i w jaki sposób można promować pokój i przyjaźń za pomocą gęstwiny włosów łonowych.
Szukający błahej rozrywki i prostego humoru w naszych dyskusjach muszą się rozczarować. Tym razem jak najbardziej serio zastanawiamy się nad tym, co Barack Obama zawdzięcza Morganowi Freemanowi, co Bóg zawdzięcza Morganowi Freemanowi i w jaki sposób można promować pokój i przyjaźń za pomocą gęstwiny włosów łonowych.
Dennis Dugan
‹Nie zadzieraj z fryzjerem›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Nie zadzieraj z fryzjerem |
Tytuł oryginalny | You Don't Mess with the Zohan |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 12 września 2008 |
Reżyseria | Dennis Dugan |
Zdjęcia | Michael Barrett |
Scenariusz | Judd Apatow, Adam Sandler, Robert Smigel |
Obsada | Adam Sandler, John Turturro, Emmanuelle Chriqui, Nick Swardson, Lainie Kazan, Rob Schneider, Dave Matthews, Kevin Nealon, Robert Smigel, Chris Rock, Mariah Carey, John McEnroe, Todd Holland, Dennis Dugan, Dom DeLuise, Kevin James, Henry Winkler |
Muzyka | Rupert Gregson-Williams |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 113 min |
WWW | Strona |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: Na naszych ekranach nadal Zohan (czyli „Nie zadzieraj z fryzjerem”), minęła niedawno kolejna rocznica 11 września – porozmawiajmy więc (w miarę) poważnie o stosunku filmowców do sytuacji na Bliskim Wschodzie (obiecuję
nie wysyłać dziś superbohaterów do Iraku). Obruszasz się w
notce tetrycznej, że „Nie zadzieraj z fryzjerem” to żadna tam publicystyka, bo twórcy twierdzą, że pokojowa koegzystencja możliwa jest jedynie w USA, ale może po prostu chodzi o to, że jest w ogóle możliwa? Na przykład wtedy, gdy wszyscy będą mogli rozwijać swoje biznesy (czy to fryzjerski, czy to obuwniczy) z korzyścią?
Piotr Dobry: Odpowiem pytaniem: czy w „Fahrenheicie 9/11” chodzi o to, że w ogóle istnieją głupi prezydenci, czy jednak Moore miał na myśli konkretnie Busha? Twórcy „Zohana” wyraźnie przecież zaznaczają, że chodzi im o USA, bo tylko tam Żyd i Arab mogą się wspólnie bawić na koncercie Mariah Carey bądź robić „karierę” fryzjera czy sprzedawcy butów…
KW: A w ogóle to „You Don’t Mess with the Zohan” niewątpliwie się wyróżnia, bo pośród tych wszystkich dramatycznych filmów („Monachium”, „Paradise Now”) spogląda wreszcie na Bliski Wschód w sposób komediowy. Co sądzisz o tym podejściu?
PD: Sądzę, że w sposób komediowy to patrzyli na Bliski Wschód twórcy „Wojny Charliego Wilsona”. Ci od Zohana pokazują nam tylko Palestyńczyków-kretynów i niewyżytych seksualnie Żydów, co stanowi niezły materiał na typową komedię sandlerowską, ale gdzie tu publicystyka?
KW: Mimo wszystko w paru sprawach. W tym, że Żyd może pracować u Palestyńczyka (Palestynki), że można się jednoczyć w obliczu wspólnego zagrożenia, a nawet w tym, że Żydzi i Arabowie nie zdają sobie sprawy, jak w gruncie rzeczy są do siebie podobni – nawet fizycznie. Oczywiście to nie jest żadna tam wielka publicystyka, ale pamiętajmy, że jesteśmy zwolennikami tezy, że zanim za Ważne Tematy wezmą się Artyści, podbudowę powinna przygotować popkultura. Nawet taka z puszczaniem bąków i przelatywaniem staruszek i kóz. A jak Ty byś w takim razie widział sensowną komediową publicystykę?
PD: Na pewno nie tak, że wszystko koncentruje się wokół krocza Sandlera, a mimochodem – och, jak fajnie – pośmiejmy się z głupawych stereotypów dotyczących Żydów i Palestyńczyków. Stereotypy – okej, ale widziałbym to raczej rozegrane jak w „2 dniach w Paryżu” Julie Delpy, czyli – wytknijmy sobie wszystkie wady, ale pokażmy, że mimo to jest możliwe porozumienie ponad podziałami.
KW: No dobra, ale w przypadku sympatycznego filmu Delpy mamy do czynienia z animozjami między Francuzami i Jankesami, którzy wbijają sobie szpile, mają odmienne wizje polityki międzynarodowej, podejścia do kuchni i prowadzenia biznesu, ale łączy ich 200 lat wojskowego i politycznego sojuszu i uwielbienie Amerykanów dla Paryża i wielu innych francuskich rzeczy. Natomiast my mówimy o kilkudziesięcioletnim krwawym konflikcie, szalejącej nienawiści, ciągłej eskalacji, zbliżającej stosunki arabsko-izraelskie do absurdu.

Morgan Freeman w roli Boga
PD: Dlatego właśnie mogłaby z tego być sympatyczna komedia absurdu. Bardziej dosadna, ostrzejsza niż film Delpy, ale też inteligentna, z bardziej zróżnicowanymi bohaterami po obu stronach barykady, niż terroryści i jebacy.
KW: Wiadomość z dziś – irańscy (wiem, że Iran to nie kraj arabski) sportowcy wycofali się z paraolimpiady, ponieważ mieli zagrać z Izraelem. Będąc w Libanie czy Syrii, nie wolno – dla własnego bezpieczeństwa – wspominać o Izraelu. Wiza izraelska w paszporcie eliminuje możliwość podróży do większości muzułmańskich krajów. Dlatego dla mnie każda próba przełamywania tych barier jest bezcenna. Inna sprawa, że nie mam pojęcia, jak „Zohan” mógłby zostać odebrany przez głównych zainteresowanych.
PD: Myślę, że nijak. Podejrzewam, że na Bliskim Wschodzie nie będzie to hit kasowy.
KW: Ciekawe, że praktycznie do 2001 roku obraz konfliktu na Bliskim Wschodzie (nie mówię tylko o wątku izraelskim, ale też o relacji z Zachodem) był oczywisty. Arabscy terroryści, których w „Prawdziwych kłamstwach” musi załatwić Arnie, w „Krytycznej decyzji” Kurt Russell, a w „Delta Force” sam Chuck Norris. A potem (rzec można, gdy filmowe wizje się spełniły, choć może bez Arniego, Kurta i Chucka), obraz zaczął się różnicować. „Syriana” miała ambicje pokazać, że kierujący się interesem Zachód nie rozumie świata islamu. Doskonałe „Monachium” Spielberga zrzucało winę na eskalację nienawiści na obie strony. Pojawiły się też głosy w pewnym sensie z drugiej strony barykady – „Paradise Now” czy „Persepolis”, dalekie od czarno-białej wizji. A teraz podejście komediowe. Ale czy w ogóle to może coś zmienić?
PD: Właśnie w tym cały sęk, że absolutnie nic. Skoro „Monachium” nie było w stanie nic zmienić (Żydzi uważali ten film za propalestyński, a Palestyńczycy za prożydowski), to co może głupia komedia z Sandlerem? „Monachium” chociaż wywołało jakieś kontrowersje, jakieś dyskusje, a o „Zohanie” już teraz przecież nikt na Zachodzie nie pamięta, to tylko nasi opóźnieni (oczywiście mam tu na myśli to, że film miał u nas premierę później niż w USA) krytycy dopatrują się w nim publicystyki. Czy „Szymon Majewski Show” jest programem publicystycznym?
KW: No dobra, ale w takim razie po co w ogóle o tym dyskutujemy? Bo wygląda, że cała ta robota filmowców jest zupełnie na nic – antagonizmy są tak silne, że tu potrzebna jest jakaś ogromna zmiana systemowa, rozłożona na dekady, a nie jednorazowe apele w jakiejkolwiek formie. Bo czy na przykład w PRL-u pokochaliśmy Rosjan po emisji ich obszernej filmografii o bohaterskich obrońcach ojczyzny i propagowaniu sympatycznych czerwonoarmistów w naszych kinematografiach? A może filmy można robić właściwie tylko dla siebie, łudząc się najwyżej, że przesłanie dla kogokolwiek coś znaczy?

Morgan Freeman w roli Baracka Obamy
PD: Dobry film niemal zawsze ma uniwersalną, ponadczasową wartość i jeśli teraz niewiele znaczy, nie jest wcale powiedziane, że jeszcze kiedyś nie będzie znaczył.
KW: Przyznam, że na przykład „Persepolis” (komiks czy film) miało dla mnie ogromne znaczenie edukacyjne, pokazało oblicze ludzi z tamtej kultury i udowodniło, że w gruncie rzeczy są do nas bardzo podobni, choć nie należy uznawać, że wszelkie nasze wartości są dla nich oczywiste. I to – przyznam – było duże odkrycie.
PD: No widzisz. Mam co do dzieł Satrapi identyczne odczucia, nie tylko do „Persepolis”, ale i do „Kurczaka ze śliwkami”, a nawet błahych pozornie „Wyszywanek”. Co ci natomiast dał „Zohan”? Bo już ustaliliśmy, że dla nacji, o których w nim mowa, nie ma żadnego znaczenia. A dla Zachodu? Czy chociaż w jednej dziesiątej tego, co „Persepolis”, przybliża nam mentalność obcych kultur? Nie, według mnie tylko utrwala stereotypy – na szczęście na wesoło, dowcipem raczej niskich lotów (co nie znaczy, że zawsze nieśmiesznym), więc o tyle to nieszkodliwe.
KW: Co mi dał Zohan? Bo ja wiem, może przypomniał (w swoistej formie), że może istnieć coś takiego jak współpraca między Żydami i Arabami? Wiesz, na takim poziomie, jak było to na „Nagiej broni” (po przemówieniu Lesliego Nielsena) czy w „Dniu niepodległości” (w bazie wojskowej). Czyli żadna tam serio publicystyka, ale pokazanie, że w gruncie rzeczy obecna sytuacja, a w szczególności powszechne jej postrzeganie (bo w porozumienie chyba już nikt nie wierzy), jest czymś bardzo chorym. Czy gdyby dziesiątki filmów zaczęły teraz propagować takie porozumienie, coś by to zmieniło? Nie sądzę.
PD: Ach, jeśli więc dla Ciebie jest to publicystyka na poziomie „Nagiej broni”, to ja się oczywiście ochoczo z tym zgodzę.
KW: Ale czy to w ogóle znaczy, że nie ma sensu w filmach przemycać jakiegokolwiek przesłania, bo to nic nie da? No chyba nie, sam przyznasz. Kino od lat pokazywało czarnych prezydentów USA (Morgan Freeman) czy kobiety na stanowisku wiceprezydenta (Glenn Close), gdy wydawało się, że te stanowiska zawsze będzie musiał sprawować biały mężczyzna. A teraz wiemy, że tworzy się historia – bo w Ameryce albo Murzyn zostanie prezydentem, albo kobieta wice. Wydaje mi się, że popkultura odegrała tu niemałą rolę, przyzwyczajając ludzi do takiej myśli.
PD: Pamiętam, jak przy okazji naszej dyskusji o „Katyniu” wspomniałeś anegdotę, wedle której Reagan zdecydował się wesprzeć „Solidarność” po obejrzeniu „Człowieka z żelaza”. Jeśli tak faktycznie było, to jest to z pewnością dowód na wpływ kina na wielką politykę. Z drugiej jednak strony mamy „Fahrenheita” Moore’a, który przy imponującym wyniku kasowym poniósł jednak klęskę ideową – Bush został wybrany na drugą kadencję. Może więc tak – dostrzegajmy opiniotwórczą rolę popkultury, ale jej nie przeceniajmy. I nie stawiajmy znaku równości między filmami Wajdy a Sandlera (mimo że osobiście wolę te drugie).
KW: Ja jednak z wielu powodów preferuję Wajdę, choćby dlatego, że do czasów Zohana nie znosiłem Sandlera.