„Małe dzieci” najlepszym filmem I kwartału 2007 w polskich kinachEsensja.pl Esensja.pl Dawno nie było nam tak łatwo typować najlepszej dziesiątki minionego kwartału, były to bowiem naprawdę dobre trzy miesiące dla polskiego kinomana. Za najlepszy film tego okresu uznaliśmy skromny dramat amerykański zatytułowany „Małe dzieci”. Oto kolejna edycja wspólnych podsumowań prowadzonych przez redakcje Stopklatki i Esensji.
„Małe dzieci” najlepszym filmem I kwartału 2007 w polskich kinachDawno nie było nam tak łatwo typować najlepszej dziesiątki minionego kwartału, były to bowiem naprawdę dobre trzy miesiące dla polskiego kinomana. Za najlepszy film tego okresu uznaliśmy skromny dramat amerykański zatytułowany „Małe dzieci”. Oto kolejna edycja wspólnych podsumowań prowadzonych przez redakcje Stopklatki i Esensji.
Todd Field ‹Małe dzieci›WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Małe dzieci | Tytuł oryginalny | Little Children | Dystrybutor | Warner Bros | Data premiery | 16 lutego 2007 | Reżyseria | Todd Field | Zdjęcia | Antonio Calvache | Scenariusz | Todd Field, Tom Perrotta | Obsada | Kate Winslet, Patrick Wilson, Jennifer Connelly, Gregg Edelman, Sadie Goldstein, Ty Simpkins, Noah Emmerich, Raymond J. Barry, Jane Adams, Trini Alvarado, Tom Perrotta | Muzyka | Thomas Newman | Rok produkcji | 2006 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 130 min | WWW | Strona | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W trakcie trzech pierwszych miesięcy 2007 roku otrzymaliśmy przecież kilka świetnych dramatów (społecznych, politycznych, psychologicznych – dla każdego coś miłego), ważne wydarzenia w kinie wojennym, kilka interesujących pozycji dla miłośników kina niszowego, ciekawe podejścia do fantasy, nawet dobre, niesztampowe komedie się znalazły. Oczywiście w dużej mierze wynika ten urodzaj z sezonu oscarowego w polskich kinach – właśnie w pierwszym kwartale trafiają do nas zwykle filmy typowane do najważniejszych nagród. Spośród dzieł nominowanych w tym roku do naszej dziesiątki trafiły trzy – „Królowa”, „Mała Miss”, „Listy z Iwo Jimy”, czyli wszystkie możliwe. Dodać wypada obecność również obydwu rywali w kategorii filmu nieanglojęzycznego, a przecież garść nominacji zebrały też „Małe dzieci”, „Prestiż” i „Notatki o skandalu”. Nie mógł trafić oczywiście nominowany do głównej kategorii „Babel”, nasz zwycięzca z poprzedniego typowania, nie mogła trafić też „Infiltracja”, która przepadła u nas w zeszłym kwartale. Widać jednak pewną naszą rozbieżność w gustach z Amerykańska Akademią – pozwoliliśmy sobie zignorować film przez nią nagrodzony. Zwycięzca z tego kwartału zaskoczył nasze obie redakcje, bo żadna nie typowała go na swym pierwszym miejscu („Esensja” na drugim, „Stopklatka” na trzecim). Po podsumowaniu jednak okazało się, że wspólnie uznaliśmy najlepszym filmem „Małe dzieci” Todda Fielda (wcześniej znanego jako autor „Za drzwiami sypialni”). To zresztą zaszczyt jak najzupełniej zasłużony. „Małe dzieci” łączą w sobie ważną opowieść, koncentrującą się przede wszystkim na emocjonalnej niedojrzałości współczesnych dorosłych, ale dotykają szeregu innych tematów, ze świetną reżyserią (brak nominacji oscarowej to chyba przeoczenie) i znakomitą grą aktorską, zwłaszcza Jackiego Earla Haleya i Kate Winslet. Miejsce drugie i trzecie podzieliły dwa tytuły w różny sposób podchodzące do kina fantasy, filmy dzielące krytyków w rodzimych mediach. „300” zarzuca się komiksowość (choć to akurat główny atut filmu, będącego ekranizacją powieści graficznej) i patos (choć to akurat element niezbędny w filmie o bitwie pod Termopilami). Zarzuca się też różne inne rzeczy, ale nie będziemy tym razem wchodzili w tematy orientacji seksualnych… Tymczasem „300” jest bez wątpienia WIDOWISKIEM, a my w „Esensji” i „Stopklatce” uważamy, że kino od czasu do czasu WIDOWISKIEM być musi. „Labirynt Fauna” z kolei konsternuje połączeniem magicznej, baśniowej estetyki, z przemocą i brutalnością. My znów uważamy, że to akurat zaleta filmu i cieszymy się z sukcesów Guillermo del Toro, jednego z najciekawszych artystów kina popularnego. A oto pełna dziesiątka: „American Beauty” dla pokolenia trzydziestolatków. Tak jak Mendes zadawał pytanie o stan rodziny, która zna się tak długo, że nie musi już przed sobą nic udawać (również tego, że są razem z innych powodów niż więzy krwi), tak Field pokazuje m.in. rodzinę w momencie, gdy z powodu małych dzieci ma się wrażenie, że oddalamy się od partnera. A wtedy drobny błędny wybór może mieć konsekwencje na lata. To też film o ludziach, którzy muszą już być dorośli z racji wieku, ale ciągle pozostają przecież dziećmi i kiedy dochodzi do możliwości realizacji marzenia/potrzeby/zachcianki, tak samo jak dzieci zapominają o konsekwencjach i o drugim człowieku. Za pomocą filmowego chwytu (narracja zza kadru podawana głosem niczym w filmie popularnonaukowym) reżyser wrzuca tu kapitalne mrugnięcie okiem do ludzi, którzy czują czasami, jakby oglądali swoje życie z boku i bez emocji. A właśnie taki stan wywołują pierwsze lata posiadania dzieci – wrażenie, że jest się „w poczekalni” i czeka, aż wreszcie zacznie się dalszy ciąg życia. „300” jest najwierniejszą ekranizacją komiksu od czasu „Sin City”, ale w przeciwieństwie do Rodrigueza Snyder znalazł sposób, by nie tylko pokazać wirtuozersko skopiowane kadry, ale też zawrzeć między tymi kadrami emocje, których w „Mieście Grzechu” próżno było szukać. Uczta dla oczu, 300% patosu i na dokładkę jedna z najładniejszych scen erotycznych w kinie rozrywkowym ostatnich lat. „Labirynt Fauna” to prawdziwa uczta dla smakoszy kina fantasy, jeden z tych filmów, które będzie się pamiętać dłużej i który znajdzie się zapewne w annałach tego gatunku. Zdecydowanie bliżej mu do „Legendy” Scotta czy „Labiryntu” Hensona niż do „Władcy Pierścieni”. Nie znajdziemy tutaj wielkich bitew i licznej galerii niezwykłych stworzeń, za to odnajdziemy niezwykły klimat tak niezbędny w opowieściach fantasy. Godząc się na minimalizm w formie uznać możemy „Labirynt Fauna” za jedno z najbardziej znaczących osiągnięć w historii gatunku. Film Floriana Henckel-Donnersmarcka to obraz wielowymiarowy i niezwykle przejmujący. Porusza wiele aspektów ludzkiej egzystencji – strachu, ludzkiej godności, słuszności własnych przekonań. Choć akcja toczy się w czasach NRD, problemy, z którymi muszą zmierzyć się bohaterowie, są wciąż aktualne. Ten film próbuje pokazać odbrązowionych członków rodziny królewskiej. Zamiast papierowych postaci mamy ludzi z krwi i kości, niekiedy gburowatych, staroświeckich, popełniających błędy, ale i płacących za te błędy olbrzymią cenę. Nie jest to film „ku czci”, a jednak zyskuje rodzinie królewskiej więcej sympatii niż jakikolwiek pean na cześć. Dzieje się tak dlatego, iż ludzie lubią, kiedy traktować ich serio. Pokazywanie Królowej jako postaci doskonałej irytuje – przecież w życiu nikt z nas nie jest idealny. Pokazanie Królowej jako osoby niedoskonałej, ale starającej się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki sprawia, ze czujemy do niej sympatię i cieszymy się, kiedy podejmuje właściwą decyzję. Bo taką Królową chcielibyśmy mieć. Stylizowany thriller (ale jak stylizowany!), opowieść o obsesji, magiczna sztuczka i film o sztuce filmowej w jednym – „Prestiż” sprawdza się na każdym polu. Na tym najoczywistszym jest kapitalnie nakręconym thrillerem – wysmakowanym, ale i trzymającym w napięciu, z porządną ilością zwrotów akcji. Na poziomie psychologii mamy z jednej strony ludzką obsesję w szukaniu czegoś nieznanego, z drugiej bezwzględną rywalizację między dwoma różnymi osobowościami – wiarygodną dzięki świetnym kreacjom Bale′a i Jackmana. Wreszcie na poziomie alegorycznym znajdziemy tu wszędzie poukrywane tropy, pozwalające domyślić się finału, o ile „patrzyło się bardzo uważnie” – jawna metafora magicznej sztuczki, w której więcej się obiecuje, niż w rzeczywiści przekazuje. A jeszcze jak kapitalnie Nolan potrafi manipulować widzem, zwodząc go kto w tym filmie jest dobry, a kto zły! Dramat psychologiczny w znakomitym tempie, cały czas prawie trzymający w pewien zaskakujący sposób w napięciu, z kilkoma wręcz znakomicie rozegranymi punktami kulminacyjnymi. Film nie tyle o namiętnościach, ile o zaborczości, sprytnie manipulujący naszym stosunkiem do obu głównych bohaterek. No i oczywiście tym razem nominacje Oscarowe nie były przypadkowe – rola zgorzkniałej, ale drapieżnej starej nauczycielki jest wręcz napisana dla Judi Dench, Cate Blanchett w roli nadal atrakcyjnej 37-latki, zagubionej w swym życiu, jak najbardziej przekonująca. Pięć brawurowo zagranych, przezabawnych, choć i nieco tragicznych postaci w poszukiwaniu… sensu życia, sensu rodziny, sensu solidarności z ludźmi, którzy są w naszym życiu ważni. Do tego krytyka amerykańskiego zapatrzenia w blichtr i kultu fizycznej doskonałości, studium dzisiejszej rodziny, mała rozprawka na temat jak trudno pozostać sobą wobec nieustannej presji ludzi wokół, próbujących wcisnąć każdego człowieka w tę samą sztampę… A wszystko to podane w (wyjątkowo świeżej i zabawnej w tym wydaniu!) formie filmu drogi: Coś jak „American Beauty” na kółkach, tylko sporo zabawniejsze. Co zaś najdziwniejsze i najcudowniejsze – mimo skromnego budżetu, braku wielkich gwiazd i niewielkiej ilości scen akcji – ma to szansę być jeden z nielicznych tegorocznych filmów, w którym każdy, KAŻDY znajdzie coś dla siebie. Największe obawy związane z tym filmem dotyczyły właśnie osoby reżysera. Jak Amerykanin może opowiedzieć w sposób przekonujący o wojnie widzianej oczyma Japończyków? Ku pozytywnemu zaskoczeniu takie elementy nie wystąpiły. Ten film nakręcony został wręcz w antyhollywoodzki sposób. Eastwood zastosował zupełnie inny styl prowadzenia narracji i fotografowania opowieści od tego, który znamy ze sztandarowych tytułów wojennych. Film głęboko niepokojący, burzący nasze dobre samopoczucie, dający do myślenia. Pokazuje naturę człowieka z nietypowej strony. Dla osób zafascynowanych innymi kulturami, humanistów i miłośników dobrego kina – obowiązkowy. 
|