
WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
(2016, reż. Kenneth Lonergan)
Ranking filmów Oscarowych 2017Jak co roku, prezentujemy nasz redakcyjny ranking filmów nominowanych do Oscara w najważniejszej kategorii.
EsensjaRanking filmów Oscarowych 2017Jak co roku, prezentujemy nasz redakcyjny ranking filmów nominowanych do Oscara w najważniejszej kategorii. ![]()
Wyszukaj / Kup 1. Manchester by the Sea (2016, reż. Kenneth Lonergan) Pięknie powolny, lecz wyrazisty i nienużący dramat. Casey Affleck gra tu niejakiego Lee, pozornie cichego, lecz wybuchowego dozorcę w jednym z bostońskich budynków. Nie jest to jednak opowieść o żywocie złotej rączki wśród amerykańskiego blokowiska. Lee zmuszony jest wrócić do rodzinnego Manchesteru z powodu śmierci brata. Zorganizować pogrzeb, dopełnić formalności. A także zmierzyć się z duchami przeszłości, które kiedyś wypędziły go z rodzinnych stron. Mrucząca i zamknięta w sobie postać Afflecka na każdym kroku cierpi. Jego wypalenie życiem bije przez ekran. Każdy dzień smakuje tak samo: słowa są wypowiadane od niechcenia, codzienność to sączone samotnie piwo i towarzyszący mu oglądany z otępieniem mecz. Świetnie dopasowana do emploi aktora rola wybrzmiewa tu z podwójną siłą. Tym bardziej, że reżyser Kenneth Lonergan fabularne wątki rozbija na dwie ścieżki. W retrospekcjach poznajemy diametralnie innego Lee – mężczyznę cieszącego się życiem i rodzinną duszę towarzystwa. Odkrycie zdarzeń sprzed lat nie będzie w „Manchester by the Sea” jednak celem samym w sobie. To raczej obrazek złamanego człowieka z przeszłością ciągnącą się za nim w nieskończoność. Bo wśród rodzajów bólu i wyrzutów sumienia są też takie, które niczym i nigdy nie da się uciszyć. Średnia ocen: 8,83 No dobrze, ale o czym właściwie jest film? Najlepiej obrazują to chyba słowa jednej z piosenek: „Here’s to the dreamers” – „Wypijmy za marzycieli!”. Ona i on. Ona, imieniem Mia (Emma Stone), pragnie zostać aktorką, chodzi na kolejne castingi, na których zawsze słyszy na początku swego występu: „Dziękujemy, to nam wystarczy”. On, Sebastian, to muzyk jazzowy, którego życia zmusza do grania „Merry Christmas Everyone” i „Jingle Bells” do kotleta, ale marzy o założeniu własnego klubu jazzowego, w którym będzie promował taką muzykę, jaką naprawdę kocha. Spotkają się, pokochają, ale ich związek będzie musiał przechodzić ciężkie próby – właśnie na skutek perypetii związanych z pragnieniami realizacji swych marzeń i pojawiających się konieczności osobistych poświęceń i trudnych kompromisów. Historia miłosna w „La La Land” jest prosta, ale nie banalna – z pewnością duża w tym zasługa obojga odtwórców głównych ról. Cóż, o tym, że między Emmą Stone i Ryanem Goslingiem jest chemia wiemy co najmniej od czasów „Crazy, Stupid, Love” i Chazelle potrafi to znakomicie wykorzystać. Ale udaje mu się też uniknąć banału, w dużej mierze dzięki znakomitemu, przejmującemu finałowi, w którym ogląda alternatywne wersje losów bohaterów. Średnia ocen: 8,50 Denis Villeneuve z każdym kolejnym filmem dumnie kroczy ku zapisaniu się w historii kina jako jeden z najbardziej utalentowanych i wrażliwych reżyserów. Autor „Pogorzeliska” czy niedocenionego „Wroga”, swoim najnowszym dziełem, i to w wyjątkowej dla siebie konwencji – science fiction – „Nowym Początkiem”, robi ogromny krok naprzód. Co nie jest aż takim zaskoczeniem, biorąc pod uwagę z jakim reżyserem mamy do czynienia. Denis Villeneuve jak zwykle prowadzi swoich aktorów z wyczuciem na najmniejszą emocję i zwraca uwagę na każde słowo oraz moment ciszy. Po raz kolejny udowadnia jak mistrzowsko opanował sztukę utrzymywania widza w napięciu, o czym świadczą o tym już pierwsze sceny „Nowego początku”. Nie wchodzi z kamerą wprost w spanikowany przybyciem obcych tłum, nie podsyca tych emocji, jedynie z dala obserwuje sytuację. Niespieszna narracja i powolne najazdy kamery, które są już znakiem rozpoznawczym reżysera pozwalają skupić się na niepewności uczuć, które targają bohaterami, a także… obcymi, którzy nie są tacy, do jakich przyzwyczaiło nas Hollywood. Nie jest to inwazja, nie są to też zwykłe odwiedziny. Naukowcy? Za mało ciekawscy. Turyści? Na te pytania próbują odpowiedzieć sobie bohaterowie filmu. Bez wątpienia jest to film tej samej wagi dla naszych czasów, co niegdyś „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” Spielberga. „Nowy początek” nawiązuje o wiele bliższy kontakt, niż Jodie Foster w „Kontakcie”, nie aspiruje do naukowego wyjaśniania zjawisk jak „Interstellar”, ale też dużo lepiej radzi sobie z przekazem, że czas jest względny, a uczucia takie jak miłość czy zaufanie, choć nie zawsze łatwe – potrafią oprzeć się jego działaniu. Jest to naprawdę „Nowy początek” i wyjątkowo tym razem polski tytuł oddaje ducha najnowszego filmu Denisa Villeneuve. Średnia ocen: 8,17 Afroamerykanie doczekali się swojej „Tajemnicy Brokeback Mountain” i swojego „Boyhood” w jednym. „Moonlight” to film z gatunku tych, jakie trafiają się raz na pokolenie.Klucz do nowatorskiego przełożenia na język filmu sztuki Tarella McCraneya „In Moonlight Black Boys Look Blue” znajduje reżyser w balansie między twardym realizmem a niemal mistyczną poetyką. Na ścieżce dźwiękowej Mozart sąsiaduje z gangsta rapem. Melancholijne suity kompozytora Nicholasa Britella wprowadzają do estetyki „kina ulicy” zupełnie nową jakość. Kręcone z ręki zdjęcia Jamesa Laxtona gładko przechodzą od pasteli do barw nasyconych; tworzą klimat senny i sugestywny jednocześnie. Efekt przypomina nieco lesbijski dramat „Pariah” Dee Rees, trochę „Bestie z południowych krain” Benha Zeitlina. Ma prawo też kojarzyć się z kinem Terrence’a Malicka. Nade wszystko jednak film dziarsko stoi na własnych nogach – tak w formie, jak i treści. Jak każda cenna opowieść, „Moonlight” oferuje perspektywę zarówno uniwersalną, jak i skupioną wokół konkretnego zjawiska. Fabuła wiernie oddaje świat patologicznych enklaw Miami i Atlanty, specyfikę amerykańskich „sąsiedztw”, gdzie każdy ma z góry przypisane miejsce w szeregu, a wszyscy o tobie wszystko wiedzą, jeszcze zanim ty sam dowiesz się tego o sobie. Średnia ocen: 8,08 5. Fences (2016, reż. Denzel Washington) Średnia ocen: 7,50 W ostatnich latach przemysł filmowy wielokrotnie zajmował się błędami i wypaczeniami kapitalizmu, najczęściej opowiadając o deprawacji i przekrętach na Wall Street i przyległościach. Na tle kina po kryzysie 2008 roku „Aż do piekła” w reżyserii Davida Mackenziego („Młody Adam”, „Ostatnia miłość na Ziemi”) i według scenariusza Taylora Sheridana („Sicario”) stanowi przypadek o tyle ciekawy, że opowiada o tych, którzy brali śmieciowe kredyty ochoczo wciskane im przez banki – a w dodatku czyni to w konwencji westernu. Film zaczyna się od znakomitej sceny napadu na bank w jednym z teksańskich miasteczek – nie ma w niej ani odrobiny rozmachu znanego ze skoków z „Gorączki” czy „Mrocznego rycerza”, ale mniejsza skala wcale nie odbiera akcji dramaturgii (a w kilku momentach przydaje zaskakującego humoru). Potem też jest całkiem dobrze, bo choć McKenzie i Sheridan podążają ścieżkami, które zdążyli wydeptać już bracia Coen i Cormac McCarthy, czynią to bardzo sprawnie: niezłe są tu dialogi, plany i motywacja postaci ze sceny na scenę robią się coraz ciekawsze (to jeden z tych filmów, gdy widzimy, że bohaterowie robią źle – ale i tak trzymamy kciuki, by im się powiodło), a krajobraz amerykańskiego południa po kryzysie sportretowany jest co najmniej frapująco (a i świetnie sfotografowany przez Gilesa Nuttgensa). Sprawdza się również obsada – po Benie Fosterze i Jeffie Bridgesie można było spodziewać się dobrych ról, ale prawdziwym odkryciem jest tu Chris Pine, czyli kapitan Kirk z nowego „Star Treka”, wreszcie nie tylko ładny, ale niespodziewanie wiarygodny w poważniejszej i niejednoznacznej roli mężczyzny z kilkoma bliznami z przeszłości i kilkoma, które jeszcze musi sobie zadać. A że całości dopełnia znakomita muzyka Nicka Cave’a i Warrena Ellisa, pewna wtórność i przewidywalność opowieści nie przeszkadza tu ani na moment. Średnia ocen: 7,00 Reżyserski powrót Mela Gibsona po latach infamii spowodowanej pijackim, antysemickim bełkotem jest filmem nierównym: to wbijającym w fotel doskonałymi scenami batalistycznymi, to irytującym nagromadzeniem quasi-religijnego kiczu. Bohaterem „Przełęczy ocalonych” jest Desmond Doss, sanitariusz amerykańskiej piechoty, który podczas bitwy o urwisko Maeda na Okinawie, po tym, jak jego oddział zmuszony został do wycofania się, samodzielnie opuścił na linie ze szczytu siedemdziesięciu pięciu rannych żołnierzy. Już sam ten bohaterski wyczyn jest bardzo filmowy – ale Gibsona w postaci Dossa interesuje także jego światopogląd: chłopak jest Adwentystą Dnia Siódmego, nie rozstaje się z Biblią, a na froncie (ale również podczas wojskowych ćwiczeń) odmawia stosowania przemocy i noszenia broni. Andrew Garfield grający tu główną rolę robi co może, by ten boży prostaczek o ujmującym uśmiechu okazał się kimś więcej niż postacią z świętego obrazka – i to w sporej mierze dzięki talentowi angielskiego aktora „Przełęcz ocalonych” nie zamienia się w hagiografię (choć chwilami jest tego bardzo, bardzo blisko – pierwszy akt, który toczy się jeszcze w rodzinnej Virginii Dossa niemal mdli od nadmiaru filmowej sacharyny). Żywiołem Gibsona-reżysera nie są jednak subtelności wiary, ale przemoc – a tę, czego by o autorze „Braveheart” nie mówić, potrafi pokazywać sugestywnie jak mało kto. Mimo wszystkich swych wad, „Przełęcz ocalonych” należy do najbardziej intrygujących filmów roku – to kino zrodzone z pasji; wyraz specyficznej religijnej wrażliwości reżysera, która może irytować brakiem refleksji i kiczem – ale której nie można odmówić zdolności kreowania porywających scen. Średnia ocen: 6,70 „Ukryte działania” dowodzą, że Amerykanie jak nikt potrafią w mitotwórcze kino historyczne. Film Theodore’a Melfiego opowiada o szerzej nieznanej historii trzech pracownic NASA – Katherine Johnson, Dorothy Vaughan i Mary Jackson – które przyczyniły się do sukcesu amerykańskiego programu lotów kosmicznych. Nie byłoby lotu Johna Glenna i lądowania na Księżycu bez setek innych osób – ale niewiele z nich musiało pokonać podobne przeszkody, co bohaterki „Ukrytych działań”. Po pierwsze, były kobietami w Ameryce, która rewolucję obyczajową miała jeszcze przed sobą. Po drugie, były Afroamerykankami – obywatelkami drugiej kategorii w kraju, który wprawdzie wpisał do swojej deklaracji niepodległości „wszyscy ludzie stworzeni są równymi”, ale jakoś nie potrafił sobie wziąć tej oczywistej prawdy do serca. Produkcja Melfiego celuje w ten sam rodzaj kina co „Służące” Tate′a Taylora – oglądając film można łapać się na wyłapywaniu podobieństw charakterów, sytuacji czy dramaturgicznej konstrukcji. Nie świadczy to może o przesadnej oryginalności „Ukrytych działań” – ale nawet takie dość wtórne instrumentarium służy Melfiemu do sprawnego przeprowadzenia słusznego, poruszającego i krzepiącego wywodu. Duża w tym zasługa znakomitych aktorek – Taraji P. Henson, Octavia Spencer i Janelle Monàe nie grają tu wprawdzie szczególnie złożonych postaci, ale nawet w rolach fabularnych typów potrafią dostarczyć humoru i wzruszeń. Pewnie przydałoby się „Ukrytym działaniom” więcej chropawości oraz historycznej świadomości, że temat rasizmu w Ameryce do dziś niezupełnie przepracowano – film jest raczej wyrazem wiary w USA jako kraj postępu, w którym wszystko jest możliwe. Ale nie ma nic złego w tym, że kino dostarcza marzeń i szczypty utopii. Średnia ocen: 6,67 Najlepsza w „Lionie” jest pierwsza część – opisująca odyseję pięcioletniego Saroo (granego przekonująco przez siedmioletniego debiutanta Sunny’ego Pawara) poprzez Indie, aż do momentu adopcji. Film z jednej stronie jasno i precyzyjnie przedstawia fakty, z drugiej potrafi przy okazji celnie ukazać problemy targające Indiami. Pierwszym z nich jest skrajne ubóstwo, w jakim żyją miliony mieszkańców kraju – ze szczególnym uwzględnieniem dzieci. W kilku wyrazistych scenach „Lion” prezentuje nędzę, w jakiej egzystuje rodzina Saroo. Matka, aby dorobić na chleb zatrudnia się nawet do niespecjalne właściwych dla kobiet prac w stylu przenoszenia ciężkich kamieni. Chłopcy w tym czasie, pozbawieni opieki, również próbują zdobyć jedzenie i pieniądze – wygląda na to, że większa część ich egzystencji polega właśnie na takich zajęciach. W Kalkucie, na dworcu, koczują dziesiątki bezdomnych dzieci, żyjących z dnia na dzień, dzięki temu, co uda im się zdobyć bądź wyżebrać. Taka sytuacja musi zachęcać do działań różnorodnych handlarzy żywym towarem. Jesteśmy więc świadkami obławy na dworcowe dzieci, w późniejszych scenach filmu niedwuznacznie sugeruje się, że Saroo miałby stać się towarem na potrzeby jakiegoś pedofilskiego biznesu. Nieco słabiej wypada druga połowa filmu, w której dorosły już Saroo próbuje odkryć tajemnicę swego pochodzenia. Choć znany ze „Slumdoga” i „Chappie” Dev Pattel wkłada niewątpliwie serce w swą rolę, to cała sytuacja rozgrywa się na kliszach – dorastający bohater zaczyna myśleć o swych korzeniach, spotyka dziewczynę, nie może się zdecydować, czy poświęcić się poszukiwaniom, bo to mogłoby zranić jego adopcyjnych rodziców, przez to komplikuje się jego życie osobiste – ale ostatecznie podejmuje słuszną decyzję. Troszkę zrobione jest to na autopilocie, z wciśniętym na siłę wątkiem romantycznym, ale na szczęście domknięte pięknym i autentycznie wzruszającym finałem. Średnia ocen: 6,60 ![]() 26 lutego 2017 |
Witold Pyrkosz nadawał się do roli nieuczciwego kasjera bankowego Zenona Kruka idealnie! Gra bohatera, który nie rzuca się w oczy, więc tym samym nie wzbudza żadnych podejrzeń. A przynajmniej tak mu się wydaje. Jego wewnętrzny spokój pewnego dnia pryska jednak jak bańka mydlana… Historię wymyśloną przez Feliksa Falka wyreżyserował inny mistrz – Ryszard Bugajski. A jej tytuł brzmi tak niewinnie: „Kiedy się ze mną podzielisz?”
więcej »Drogi potencjalny twórco, pamiętaj, żeby na filmowy plan nie zapraszać zbyt krzepkich aktorów. W końcu scenografia przyda się jeszcze w kontynuacjach, a budżet rzadko kiedy jest z gumy.
więcej »Wyreżyserowana przez Ireneusza Kanickiego „Toccata” autorstwa Macieja Z.(enona) Bordowicza to jeden z najbardziej tajemniczych spektakli Teatru Sensacji „Kobra”. Dość powiedzieć, że po ponad półwieczu od jego powstania wciąż nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy do jej emisji we wrześniu 1971 roku rzeczywiście doszło. Cieniem na przedstawieniu kładą się również późniejsze tragiczne losy reżysera i jego nie do końca wyjaśniona śmierć.
więcej »Dekoracje waść niszczysz!
— Jarosław Loretz
Ten człowiek jeszcze oddycha!
— Jarosław Loretz
Dama przed podróżą
— Jarosław Loretz
Dama w podróży
— Jarosław Loretz
Wymarzony kochanek
— Jarosław Loretz
Spaleni słońcem
— Jarosław Loretz
Dymek w lesie
— Jarosław Loretz
Beczka bezpieczeństwa
— Jarosław Loretz
Pomsta na ufokach
— Jarosław Loretz
Zupa jednak wyszła za słona
— Jarosław Loretz
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
50 najlepszych filmów 2017 roku
— Esensja
Prezenty świąteczne 2017: Film
— Esensja
Dobry i Niebrzydki: Denzel jak wino
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Do kina marsz: Maj 2017
— Esensja
Oscars 2017 so Sundance
— Wojciech Lewandowski
Najlepsze filmy I kwartału 2017
— Esensja
Do kina marsz: Kwiecień 2017
— Esensja
Dobry i Niebrzydki: Oscary intymne i okruchy życia
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Siła pustyni dla początkujących
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Na dwóch różnych nutach
— Konrad Wągrowski
Krótko o filmach: W rytmie pogrzebów
— Marcin Osuch
Esensja ogląda: Grudzień 2017 (4)
— Konrad Wągrowski
W poszukiwaniu samego siebie
— Marcin Szałapski
Esensja ogląda: Październik 2017 (3)
— Jarosław Loretz
Muzyka stop!
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Dotyk zła
— Jarosław Robak
Transatlantyk 2015: Dzień 6
— Sebastian Chosiński
Esensja ogląda: Kwiecień 2015 (1)
— Piotr Dobry, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja