Podobnie jak w zeszłym roku rozpoczynamy cykl dyskusji podsumowujących najważniejsze filmy minionego roku. Na pierwszy ogień Oscarowy zwycięzca, czyli „Jak zostać królem”. Przebogate tło, subtelnie zarysowane, znakomite aktorstwo czy największa filmowa irytacja roku?
Ładny, przyjemny, poprawiający humor i samopoczucie, czyli „Jak zostać królem”
Podobnie jak w zeszłym roku rozpoczynamy cykl dyskusji podsumowujących najważniejsze filmy minionego roku. Na pierwszy ogień Oscarowy zwycięzca, czyli „Jak zostać królem”. Przebogate tło, subtelnie zarysowane, znakomite aktorstwo czy największa filmowa irytacja roku?
Tom Hooper
‹Jak zostać królem›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Jak zostać królem |
Tytuł oryginalny | The King's Speech |
Dystrybutor | Kino Świat |
Data premiery | 28 stycznia 2011 |
Reżyseria | Tom Hooper |
Zdjęcia | Danny Cohen |
Scenariusz | David Seidler |
Obsada | Colin Firth, Helena Bonham Carter, Geoffrey Rush, Derek Jacobi, Robert Portal, Jennifer Ehle, Michael Gambon, Guy Pearce, Claire Bloom, Timothy Spall, Anthony Andrews, Charles Armstrong |
Muzyka | Alexandre Desplat |
Rok produkcji | 2010 |
Kraj produkcji | Australia, Wielka Brytania |
Czas trwania | 118 min |
Gatunek | dramat, historyczny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: „Jak zostać królem” to moja największa tegoroczna filmowa irytacja. Jak to możliwe, że tak mdły, poprawny, średni film pokonał w Oscarowym pojedynku „Social Network"?! Jak ktoś mógł uznać, że Hooper jest lepszym reżyserem niż Fincher, bracia Coen, czy Russell?!
Kamil Witek: Mam wrażenie, że mówimy o innych filmach. Patrząc na Twoją tetryczną notkę, jeszcze niespełna rok wstecz „Jak zostać królem” był co najmniej „solidny i znakomicie zagrany"… Co się stało?
KW: Notkę pisałem przed rozdaniem Oscarowym, a poza tym irytacja ma to do siebie, że z czasem rośnie.
Jakub Gałka: Człowieku nie irytuj się :) Chyba nie chcesz powiedzieć, że niezrozumiały wybór Akademii to dla Ciebie coś nowego? Przecież wiesz, że często statuetkę przyznają bardziej za tematykę niż jakość – widać w tym roku był popyt na takie podnoszące na duchu dziełko. Poza tym „Jak zostać królem” był oczywiście lepszy niż „Prawdziwe męstwo” i „Fighter” i bardziej oscaro-przyjazny niż gatunkowa „Incepcja” czy „Toy Story”.
Joanna Pienio: Zgadzam się z Konradem. Owszem, „Jak zostać królem” to film poprawny z doskonałą obsadą, która niestety wypadła blado, bo i nie mieli zbytniego pola do popisu. Wyszłam z kina mocno rozczarowana, bo po tych wszystkich peanach w prasie zagranicznej, spodziewałam się wielkiego, filmowego wydarzenia, a tu całkiem zwyczajny, momentami nudnawy film…
JG: …ale ładny, przyjemny, poprawiający humor i samopoczucie. No i bardzo dobrze zagrany. Ja wybrałem się do kina już nieco po premierze, więc nie spodziewałem się niczego ponad kameralną, pozytywnie nastrajającą opowiastkę – i to właśnie dostałem.
KaW: Asia, chyba zgodzisz się ze mną, że wykreowanie przekonującej postaci zestresowanego jąkały na królewskim świeczniku, targającej na barkach określone społeczne oczekiwania i spuściznę kilkunastu wieków historii, to samo w sobie niełatwe zadanie. Dodajmy do tego wielką wojnę w tle i mamy rolę, którą niewielu aktorów było by wstanie udźwignąć. Jeśli to ci nie wystarcza na „zbytnie pole do popisu” dla rom-comowca, to chyba nic nim nie jest.
JP: Oj tam, Firth był oczywistym wyborem i „pewniakiem”. Jakoś nie przychodzi mi na myśl inny brytyjski aktor o aparycji grzecznego chłopca, który od paru lat regularnie zgarnia nagrody za swoje dokonania i jest rozpoznawalny na całym świecie. Swego czasu w „Time” pojawiła się ciekawa recenzja pt. „The King′s Speech: Pushing All the Oscar Buttons”, która – nie krytykując filmu – trafnie podsuwa czytelnikom hooperowski przepis na sukces. Aczkolwiek zgodzę się, że tak przekonująco irytującego jąkały nigdy jeszcze nie uświadczyłam w kinie.
KaW: A jakie to niby nagrody od lat zgarniał Firth? Przed „Jak zostać królem”, poza jedną Baftą za niedawnego „Samotnego mężczyznę”, na jego koncie nie widzę żadnego Oscara, Złotego Globu… Nie mam pojęcia, dlaczego przed filmem był dla ciebie „pewniakiem”. Zaraz mogę ci namnożyć brytyjskich aktorów, jak Daniel Day-Lewis, Ralph Fiennes czy Gary Oldman, teoretycznie o wiele lepiej pasujących do historycznego dramatu niż Firth. Bo z twoim opisem zgodny jest nawet Hugh Grant…
JP: Day-Lewis odpada, bo za mało angielski (kiedy ostatnio grał w brytyjskim filmie?), Oldman trochę za stary jak na obecne kanony (Jerzy VI objął panowanie mając niewiele ponad czterdziestkę), a Ralph Fiennes w ostatnich latach zdaje się być bardziej zaabsorbowany rolami w blockbusterach. Nazwij to kobiecą intuicją, ale Colin Firth – w całej swej „angielskości” – pasował do roli Jerzego jak ulał. To oczywiście zaleta, ale w tej roli nie powalił mnie na kolana i stąd moja pooskarowa frustracja. Ma w swoim dorobku ciekawsze role („Samotny mężczyzna”, „Dziewczyna z perłą”). Po tych kilku(nastu) miesiącach od premiery myśl o „Jak zostać królem” nie wywołuje u mnie żadnych emocji – ani pozytywnych, ani negatywnych.
KaW: Żeby tak wypominać dżentelmenom wiek… Poza tym między Oldmanem a Firthem są tylko dwa lata różnicy! Ale do brzegu. Rozumiem, że rolę Jerzego VI uważasz za wręcz skrojoną pod Firtha, i nikt inny nie wykonał by jego pracy lepiej, ale paradoksalnie dalej kręcisz nosem. Nieudana, niepełna postać? Czy tak?
JP: Nie. Uważam, że sposób w jaki przedstawiono zmaganie się Jerzego VI z własną ułomnością, jest na tyle mdły, że ktokolwiek by tej roli nie popełnił, to efekt końcowy byłby dla mnie równie nieprzekonujący jak teraz. Firth ładnie wkomponował się w tło, ale cały obraz pozostawił mnie niewzruszoną.
Michał Kubalski: Nie przesadzacie trochę? Oba filmy obejrzałem z zainteresowaniem i satysfakcją, Owszem – „Social Network” już dwa razy i pewnie będę wracał, ale i „King′s Speech” było bardzo dobre. Czy aktorzy nie mieli pola do popisu? Nie sądzę. Colin Firth w ukazaniu walki z własną krtanią wspiął się – moim zdaniem – na wyżyny kunsztu aktorskiego. Interesująco pokazać walkę z jąkaniem – to dopiero sztuka! Ponadto kontekst historyczny, konsekwencje takich, a nie innych wyborów dwóch braci – tło tego filmu jest przebogate i subtelnie zarysowane. Oceniając filmy, a nie reżyserów – nie mam oporów, żeby te dwa tytuły postawić na podium obok siebie. A zwycięzca mógł być tylko jeden.
JP: Nie jestem heretykiem, nie twierdzę, że film był słaby, ale w kontekście zeszłorocznych Oskarów, tytuł „filmu roku” należał się innej produkcji. Co do aktorów, to moim zdaniem ciekawszą kreację niż Firth (którego absolutnie uwielbiam) stworzyła Helena Bonham Carter w roli Elżbiety. Firth był po prostu dobrym i bardzo oczywistym wyborem. Nikt tak jak on nie sprawdza się w rolach flegmatycznych Brytyjczyków. To doskonały aktor, ale mam wrażenie, że pozwolił się zaszufladkować.
Piotr Dobry: Nic bardziej mylnego, nie widziałaś „Samotnego mężczyzny"? On się właśnie dopiero co odszufladkował. A samo „Jak zostać królem” uznaję za znakomite, podpisując się pod opinią Michała.
JP: A kogo on tam gra jak nie zdołowanego Brytyjczyka? Oczywiście ironizuję, bo jego kreacja była kapitalna, w „Szpiegu” zresztą również. Nie kwestionuję talentu pana Firtha, bardziej zasadność tych wszystkich Oscarów, m.in. dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, gdzie konkurował z Javierem Bardemem, Jessem Eisenbergiem i Jamesem Franco. Mieliście przyjemność oglądać „Biutiful"? Rola Firtha w „Jak zostać królem” chowała się przy tym, co stworzył Bardem. Wydaje mi się, że TAKA nagroda należy się za kreacje nowatorskie, przejmujące, mogące stanowić wzór do naśladowania. Ale jak wspomniał Jakub – niezrozumiały wybór Akademii staje się powoli standardem.
KaW: Nowatorstwo? To nie efekty specjalne. Wybory Akademii to częstokroć seria pomyłek, polityka i zachowawczość. Takie już prawa nagród.
KW: Przyznam, że akurat do nagroda dla Firtha zupełnie nie budzi mego sprzeciwu. To rola znakomita, a zresztą, jak słusznie wspomniał Piotr, Firth zasłużył sobie na Oscara już „Samotnym mężczyzną”. Przyznam, że na każdą jego rolę obecnie czekam z niecierpliwością. Mam problemy z filmem – bo w sumie, powiedzcie szczerze, czy naprawdę ciężki los brytyjskiego monarchy może was przejąć? Łzę nad nim uronicie? Warstwa historyczna była ciekawa, ale z kolei w wielu miejscach niespecjalnie zgodna z faktami…
KaW: Chyba nikt na poważnie nie studiuje historii na podstawie filmów. Bo idąc tym tropem kryzys kubański rozwiązały Mutanty, a Neil Armstrong na Księżycu znalazł Autobota :). Nie trywializowałbym odbioru „Jak zostać królem” ze względu na wysokie pochodzenie głównego bohatera. W przypadku monarchy, którego głos jest głosem całego narodu, jąkanie to problem uniemożliwiający panowanie, czyli coś, do czego zostało się niejako stworzonym. To tak jakby Bond miał wstręt do przemocy albo Jack Sparrow cierpiał na chorobę morską. Tyle że ich historie raczej nie nadawały by się na film.
KW: No tak, zawsze broniłem prawa filmowców dowolnego wypaczania historii dla dobra opowieści. Bardziej chodzi mi o to, że zaletą filmu ma być podobno kontekst historyczny, o którym wspomina Michał, a przecież ten kontekst jest dostosowany do historyjki, nie odwrotnie.
„Jak zostać królem” jest oczywiście opowiastką poprawiającą nastrój, jest zrealizowany solidnie, a zagrany miejscami genialnie. Tyle tylko, że ani nie wzbudza większych emocji, ani nie skłania do większych przemyśleń. A od najlepszego filmu roku oczekiwałbym przynajmniej jednej z tych cech – a obie dał mi „The Social Network”. Hm, czy ja się nie powtarzam? Chyba wyczerpałem już temat…
PD: To ja tylko jeszcze dodam, że zbyty przez Was milczeniem Rush był moim skromnym zdaniem kongenialny Firthowi. I świetnie mi się ten film oglądało nie przez wzgląd na kontekst historyczny, ale właśnie jako opowieść o nietypowej przyjaźni zawiązanej w nietypowych okolicznościach. O!
