Przez pierwszą godzinę nie byłem pewien, gdzie właściwie jestem. Potem nadeszło olśnienie, ale nadal byłem zagubiony – nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. „Casshern” oferuje podróż do alternatywnego świata, ale nie tylko w warstwie fabularnej. Spotkanie z tym filmem jest niczym badanie marsjańskiego artefaktu.
Długi film o umieraniu
[Kazuaki Kiriya „Casshern” - recenzja]
Przez pierwszą godzinę nie byłem pewien, gdzie właściwie jestem. Potem nadeszło olśnienie, ale nadal byłem zagubiony – nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. „Casshern” oferuje podróż do alternatywnego świata, ale nie tylko w warstwie fabularnej. Spotkanie z tym filmem jest niczym badanie marsjańskiego artefaktu.
Kazuaki Kiriya
‹Casshern›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Casshern |
Dystrybutor | Vision |
Reżyseria | Kazuaki Kiriya |
Zdjęcia | Kazuaki Kiriya |
Scenariusz | Kazuaki Kiriya |
Obsada | Yusuke Iseya, Kumiko Aso, Akira Terao, Hidetoshi Nishijima, Tatsuya Mihashi |
Muzyka | Shirô Sagisu, Satoshi Tomîe |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | Japonia |
Czas trwania | 141 min |
Parametry | DTS, Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Rzecz dzieje się po trwającej pięćdziesiąt lat wielkiej wojnie światowej, z której zwycięsko wyszła Wielka Koalicja Wschodu. Ale kruchy pokój nie oznacza spokoju – świat toczą choroby i mutacje genetyczne. Wynikiem eksperymentów doktora Azumy, szukającego lekarstwa na owe schorzenia, są nowe kłopoty: rasa mutantów zwana neo-sapiens. Jedynym ratunkiem jest superheros, tytułowy Casshern. A w tle – wielowątkowy dramat rodzinny. Oto alternatywna historia – a właściwie rzeczywistość – wyrastająca ze stylistyki steampunku (z nutą socrealizmu i bombastycznego modernizmu), odmalowana z rozmachem przy pomocy cyfrowych cudowności. Wszystko to na bazie animowanego serialu z 1973 roku, produkcji ze studia Tatsunoko, słynącego choćby z powstałej rok przed oryginalnym „Casshernem” „Kagaku ninja tai Gatchaman”, czyli „Załogi G”.
Niestety na takie niecodzienne spotkanie polski widz, który „Załogę” pamięta najwyżej jak przez mgłę, jest praktycznie nieprzygotowany. Owszem, niektórym wyda się znajoma twarz doktora Azumy, w którego wciela się Akira Terao, odtwórca głównej roli w znakomitym „Ame Agaru”. Ale to za mało, by bezboleśnie odnaleźć się w tym odmiennym świecie. Twórcy nie są zbyt pomocni: bardzo nierówno rozłożone są akcenty scenariusza – niektóre sceny porażają niejasnością, inne są osłabiająco łopatologiczne (przykładem jest scena, w której matka dowiaduje się o śmierci syna – zbudowana na pięknych niedomówieniach, po których następuje niepotrzebne wyjaśnienie subtelne niczym cios pałką). Co więcej, wiele z nich jest przedłużonych ponad miarę – dziwne to strasznie, że w fabularnym debiucie Kazuaki Kiriya, reżyser znany wcześniej z dynamicznych teledysków, poszedł w takiego snuja.
Skupienie się na skomplikowanej (tudzież – przez niedorobiony scenariusz – nie całkiem jasnej) fabule utrudnia to, co jest największą zaletą „Cassherna” – od początku film atakuje niesamowitą wirtualną scenografią i hipnotyczną muzyką. Szkoda, że nie trafił do dystrybucji kinowej, gdzie w pełni rozkwitłaby jego magia. To naprawdę epickie kino.
I epicka porażka.
Nie potrafię do końca rozszyfrować intencji twórców. Czym właściwie miał być ten film? Hołdem złożonym serialom o japońskich superherosach? Wtedy jest to pomnik monumentalny – i, co za tym idzie, przyciężki. Parę wizualnych nawiązań do oryginału, smaczków (marsz robotów, hełm bohatera itp.) dla znawców i miłośników nie wystarczy. A może „Casshern” miał niczym „Batman: początek” wprowadzić w XXI wiek kiczowatego bohatera z lat 70.? Nie wyszło: ciężar gatunkowy powagi cyfrowego dzieła oddałaby jedynie aktorska adaptacja „Bolka i Lolka” w reżyserii Zanussiego. Ale czy było to zadaniem niemożliwym? Niełatwo, ale się da – za przykład niech posłuży anime „Patlabor The Movie 3”, które było dość poważną i realistyczną dekonstrukcją mitu Godzilli. I udało się to nawet bez wchodzenia w klimaty campowskie.
Choć to właśnie nie byłoby takie złe. W japońskiej popkulturze najbardziej sobie cenię coś, czego boleśnie zabrakło w „Casshernie” – poczucie humoru. Na nim opierają się najwspanialsze owoce kultury popularnej Nihonu, od „Sailor Moon” po kino Mamoru Oshiiego czy Takashi Miike. „Casshern” jest natomiast śmiertelnie poważny. Tylko że filmowym wehikułem, na który załadowano taką ważką problematykę jak zbrodnie wojenne (panie i panowie, mówimy o Japonii, gdzie takie tematy nie są wcale tabu – o japońskich zbrodniach wojennych mówi się często i gęsto: że ich nie było), poważny konflikt pokoleń czy Ogólny Bezsens Wojny, jest wciąż schemat japońskiego efekciarskiego (czyli tokusatsu) serialu o koleżce w stylu „Power Rangers”, który napierdziela się z robotami. I zero mrugnięcia okiem.
Tymczasem przecież można inaczej. Ironiczny nurt po-mo w japońskiej popkulturze jest obecny od dawna. Znaczącym przykładem jest założone na początku lat osiemdziesiątych, wyrosłe z japońskiego fandomu studio Gainax (kultowe „Neon Genesis Evangelion”, „Wings of Honneamise”, „Otaku no Video”). Hideaki Anno (pobierał nauki u samego Hayao Miyazakiego), twórca „Evangeliona” – postmodernistycznego anime o wielkich robotach – błyskotliwą karierę rozpoczął od półprofesjonalnych parodii tokusatsu. I cóż pokazał światu w 2004 roku (w którym powstał również „Casshern”)? Aktorską wersję „Cutey Honey”, campowską i kiczowatą adaptację anime z… 1973 roku, dzieła awangardowego mangaki Go Nagai. Film ten już wtedy parodiował nadęty etos typowych bohaterów tokusatsu. Tytułowa Honey była seksowną dziewczyną-androidem (bez niej nie byłoby Sailor Moon), zmuszoną do walki z przestępczą organizacją Panther Claw. Film Anno idzie na całość: są tu sceny imitujące tanią i oszczędną animację, różowiutki kicz, kwartet smyczkowy towarzyszący entrée złego bossa… bez kompleksów, bez zażenowania. I na tym filmie bawiłem się jak prosię i chętnie do niego wracam. „Casshern” mnie uśpił i zmęczył. W pojedynku „na poważnie” czy „dla jaj” stawiam swoje życiowe oszczędności na to drugie. Chrzanić wschodnią duchowość, dajcie mi wschodniego humoru!
Japońska megaprodukcja to przykład koncertowo zmarnowanej szansy. Gdyby ktoś przypilnował reżysera, w odpowiedniej chwili dając mu po łapach, można by z widowiskowego „Cassherna” zmontować kawał porządnego kina. Szkoda wielu naprawdę zacnych i mocnych scen utopionych w kisielu chybionej koncepcji. Zobaczyć cały ten przepych mimo wszystko warto, by ucieszyć oczy i uszy. Inne organy będą jednak w czasie seansu nieużywane, co przy „czasie trwania nagrania ok. 142 minut” może doprowadzić do ich zaniku.
Materiały dodatkowe (20%)
Polskie wydanie nie zachwyca. Dodatków praktycznie brak – pod hasłem „Jak narodził się Casshern” zamiast spodziewanego dokumentu z planu znajduje się lakoniczna notka o oryginalnym serialu z 1973 roku, która w dodatku niczego nie wyjaśnia nieobeznanemu widzowi (dowiadujemy się jedynie, co oznacza tajemniczy skrót OAV, ale daję głowę, że można żyć bez tej wiedzy). Do tego notka o reżyserze, zwiastun i oferta DVD Vision. Słabo. Niemiłą niespodzianką jest natomiast blok reklam, których nie da się przewinąć. Przywodzi to na myśl bieda-płyty dodawane do czasopism i bardzo dziwi w normalnym, pudełkowym wydaniu. Cóż, widzowi przyjdzie się spóźniać na seanse DVD.
