Kill Bill: Vol. 2
Quentin Tarantino
‹Kill Bill: Vol. 2›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Kill Bill: Vol. 2 |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 23 kwietnia 2004 |
Reżyseria | Quentin Tarantino |
Zdjęcia | Robert Richardson |
Scenariusz | Quentin Tarantino |
Obsada | Uma Thurman, Samuel L. Jackson, Daryl Hannah, Michael Madsen, Lucy Liu, Vivica A. Fox, David Carradine, Chiaki Kuriyama, Sonny Chiba, Michael Parks, Bo Svenson, Sid Haig |
Muzyka | RZA |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Kill Bill |
Czas trwania | 111 min |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Panna Młoda, płatna zabójczyni, postanawia wycofać się z branży. W czasie własnego ślubu zostaje postrzelona przez Billa – szefa Plutonu Śmiercionośnych Żmij. Na skutek ran dziewczyna na pięć lat zapada w śpiączkę. Po przebudzeniu postanawia zemścić się na tych, którzy z zimną krwią chcieli zabić ją i jej nienarodzone dziecko. Po kolei eliminuje członków swojego byłego gangu, Billa pozostawiając sobie "na deser". Wszystko się skomplikuje, gdy wkrótce się dowie, że jej dziecko żyje...
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Filmy – Publicystyka

Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [6]
Pod pewnymi względami lepiej niż w pierwszej części, pod pewnymi gorzej. Przede wszystkim wreszcie jest to film, a nie ciąg losowo wybranych scenek. Są ludzie, są motywacje, są zgrabne zwroty scenariuszowe, są całkiem przyzwoite dialogi. Z tym, że przyzwoite to one są na Krzysztofa Zanussiego. Tarantino napisał o wiele lepsze w każdym z poprzednich filmów(w KB2 w zasadzie nie ma co zacytować). Ciekawe jest natomiast podejście do scen akcji - w odróżnieniu od części pierwszej, tutaj wszystko jest rwane, nagłe i szybkie. Jeśli tam Tarantino inspirował się bardziej Hong Kongiem, tutaj jakby bardziej Japonią. Czyli znośny seans, ale jak dla mnie, KB 1+2 to najsłabsza, najmniej zdyscyplinowana, najmniej ciekawa rzecz Tarantino. Rozumiem, gdyby nakręcił to na szybko w przerwie dobrych filmów. Ale czekać na coś takiego 6 lat? Nie było warto.
No i teraz już wiem – chodziło o hajs. Cały ten proces wykańczania Billa i jego przydupasów można było śmiało zamknąć w jednym, dwugodzinnym filmie. Dwójka rozczarowuje jeszcze bardziej niż część pierwsza – mniej tu żywej, skondensowanej akcji, więcej zbędnych wątków pobocznych i psychologii dla gimnazjalistów. Po raz drugi wynudziłem się niemożebnie, a co gorsza, tym razem nawet przy doborze muzyki dał Tarantino dupy. Jeśli jednak spytacie, czy jest w „Kill Billu” choć jeden jasny punkt, odpowiem, że oczywiście – życiowa rola Davida Carradine’a. Z tym że mając na względzie, iż to jeden z najgorszych aktorów w historii, fakt ten zachwyca w równym stopniu co np. życiowa rola Lassie.
Z przepołowienia "Kill Bill" nie wyszło nic dobrego. W jednym dłuższym filmie nudnawe sekwencje otwierające część drugą (rozdział o próbie ślubu i epizod z Buddem w barze) byłyby niezłym przerywnikiem po kończących jedynkę dynamicznych scenach akcji, a tak otrzymujemy przegadane, rozczarowujące wprowadzanie dwójki. Również dalej jest sporo zbędnych lub rozciągniętych scen - wizyta u starego alfonsa i dość blada ostateczna konfrontacja z Billem. Tarantino próbuje sprzedawać drugi raz to samo, ale zabrakło mu coś pomysłów. Eksperyment z lekką zmianą klimatu (mniej akcentów dalekowschodnich, mniej akcji, więcej paplaniny) zaowocował nudą. Z całego filmu zostaje w pamięci właściwie tylko rozdział o mistrzu Pei Mei. Gorzej jest także w warstwie muzycznej – ścieżka nie przykuwa już tak uwagi jak w części pierwszej.
WO – Wojciech Orliński [9]
Ha! Dopiero druga część wyjaśnia, o co chodziło w pierwszej części. I podobało mi się to wyjaśnienie. Bijatyka jako metafora relacji kobieta/mężczyzna a nawet zachód/wschód. Fascynujące rozegranie dualizmu in/yang, ciang/cing, ping/pong, pat/patachon, kornik/korniszon. No dobrze, trochę mnie to śmieszy, ale zawsze mnie śmieszyła ta cała filozofia zen-bulszicka, te wszystkie koany, wegetariany, prany, sansary i tym podobne - dlatego tak bliskie jest mi spojrzenie tytułowego Billa... Który okazuje się w końcu być całkiem fajnym facetem, jednak.
KS – Kamila Sławińska [6]
Kiedy wreszcie Żółtowłosa położyła Billa trupem – taki finał chyba dla nikogo nie jest niespodzianką – zrobiło mi się żal, że opuściła film jedyna ciekawa postać, jaka w nim wystąpiła. Gdyby nie malownicza kreacja Davida Carradine’a, nie byłoby w zasadzie czego w Vol. 2 pochwalić. Film zawiera co prawda odrobinę firmowych tarrantinowskich dialogów – ale nawet one są jakieś takie rozwodnione i bezjajeczne. Do tego stopnia, że kiedy człek zaraz po wyjściu z kina próbuje sobie przypomnieć jakiś dialog lub scenę, nic nie przychodzi do głowy. Akcja snuje się nieznośnie - do tego stopnia, że przez pierwsze 40 minut jest po prostu nudno; jedyna w drugiej części walka sprawia wrażenie przypadkowej nawalanki; stylizacja (raz na western Leone, raz na film braci Shaw) sprawia wrażenie, że reżyser poświęcił jej więcej uwagi niż scenariuszowi. Podobało mi się odrobinę bardziej niż Vol.1, ale i tak głosuję za zesłaniem Tarantino z powrotem na parę lat do wypożyczalni video - by w sprzyjających warunkach odświeżył swoją miłość do kina i podkarmił wyobraźnię, która jak na mój gust bardzo przywiędła.
KŚ – Kamil M. Śmiałkowski [9]
Jestem bardzo za. Świetnie uzupełnia pierwszą połówkę historii i wreszcie Tarantino dialoguje, tak jak tylko on potrafi. Kilka cudnych żartow, kilka ostrych scen. Ubawiłem się, czego i Wam życzę.
KW – Konrad Wągrowski [8]
Nieco mniej klimatycznie niż w pierwszej części, ale nadal zabawa doskonała. Zaskoczeń wielu nie będzie, ale nie o to przecież chodzi w tym filmie. Jest więcej tego, czego się domagali niektórzy krytycy - charakterystyki postaci. Paradoksalnie, nie wychodzi to wcale filmowi na lepsze, bo poza finałowymi scenami z Billem, wszystko to sprawia jedynie wrażenie niepotrzebnego wypełniacza. Ale mamy nawiązania do klasyki filmów kung fu, z doskonałą parodią treningu u chińskiego sifu, mamy akcenty westernowe, nawet horrorowe i niezły akcent z "Shogun Assasin". Mniej krwi, nieco drastyczniejszej przemocy, całość jednakże chyba z jeszcze większym przymrużeniem oka niż w części pierwszej. Znów świetna muzyka, a David Carradine pod koniec kariery dostaje rolę życia.