Sindbad: Legenda siedmiu mórz
(Sinbad: Legend of the Seven Seas)
Patrick Gilmore, Tim Johnson
‹Sindbad: Legenda siedmiu mórz›

Opis dystrybutora
Sindbad, najlepiej znany i najbardziej zuchwały łotrzyk pływający po siedmiu morzach, oskarżony zostaje o kradzież jednego z najcenniejszych skarbów na świecie - Księgi Pokoju. Sindbad ma tylko jedną szansę na odnalezienie Księgi. Jeśli to mu się nie uda umrze jego najlepszy przyjaciel Proteus. Jednak beztroski Sindbad zamiast ratować życie swojego przyjaciela, wybiera się w podróż na słoneczną Fidżi.
Inne wydania
Utwory powiązane
Filmy

Jaki Sindbad? Jaka legenda? Durne przygody antypatycznego pirata mogą kupić tylko ci, którym do szczęścia wystarczy, jak jest kolorowo i dynamicznie. Odczucia podobne co przy oglądaniu pokazu ogni sztucznych – pierwsze parę minut absorbuje, po piętnastu zaczyna nudzić, po półgodzinie bolą oczy.
Animacja w "Sindbadzie" nie jest może zbyt oryginalna, bo widzieliśmy to już w poprzednich produkcjach Dreamworks, ale trzeba przyznać, że połączenie klasycznych technik z komputerowymi animacjami robi wrażenie i doskonale sprawdza się w dynamicznych scenach akcji. Niestety film poza właśnie licznymi pościgami i pojedynkami nie ma nic do zaoferowania. Sindbad przedstawiony został jako typowy gnojek, aby pod koniec filmu zamienić się w szlachetnego zawadiakę. Widzieliśmy to już setki razy, a twórcy "Sindbada" nie wysilili się, przez co scenariuszowo jest tu kiepściutko i niestety mało śmiesznie.
KS – Kamila Sławińska [5]
Filmowy odpowiednik fast-foodu: doskonale homogenizowana, strawna papka, obliczana na utrafienie w jak najszersze gusty. Nijak nie mogę wykombinować, dlaczego bohater w ogóle nazwany został Sindbadem, skoro z postaci z ‘Baśni 1001 nocy’ nic go zupełnie nie łączy (czyżby złodziej z Bagdadu aż tak źle się w Hollywood kojarzył?). Jakby jednak nie narzekać na znaczeniowy i kulturalny miszmasz, przyznać trzeba, że ogląda się dość przyjemnie - akcja jest wartka, a sama historia o piratach ma coś ze staroświeckich legend morskich. Wizualnie – typowa dreamworksowa rutyna, ale da się bez większego bólu obejrzeć, skoro fakt posiadania nudzących się dzieci kogoś do tego zmusi.