Odlot
(Up)
Pete Docter, Bob Peterson
‹Odlot›

Opis dystrybutora
Pewnego dnia Carl Fredricksen postanawia zrealizować marzenie swego życia i wyrusza w podróż do tajemniczej krainy w Ameryce Południowej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Carl podróżuje we własnym domu unoszonym przez setki balonów, a w wyprawie przypadkowo towarzyszy mu pewien ośmiolatek. Jednak prawdziwe przygody zaczynają się dopiero po dotarciu na miejsce, gdzie dwóch podróżników spotyka dziwacznego ptaka i mówiącego ludzkim głosem psa.
Inne wydania
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Książki – Publicystyka

Książki – Wieści

Filmy – Wieści

Utwory powiązane
Filmy

Jest tu taka piękna sekwencja, która w kilka minut, bez jednego słowa, opowiada niemal całe życie głównego bohatera. I wszystko jest takie czytelne, nieściemnione i niewysilone… Piękne. Chwała Pixarowi.
Sorry za górnolotność, ale to najlepszy film o sensie życia, jaki widziałem. Analogicznie do domu unoszonego przez balony, najcięższe tematy podnoszone są tu z niebywałą lekkością. A przy tym to oczywiście wspaniała rozrywka dla małych i dużych, jak zwykle u Piksara.
Pięknie pasują do tego filmu oba tytuły. Oryginalny – bo odzwierciedla konsekwentnie realizowaną filozofię Pixara – iść w górę, nieustannie podnosić sobie poprzeczkę. Polski – albowiem doskonale oddaje reakcję widza (przynajmniej autora tej notki). Pixar nie boi się tematów trudnych – ze szczura zrobi mistrza patelni i smakosza, z niemego robota sprzątającego – romantycznego kochanka, a ze stetryczałego dziadka – bohatera dynamicznej opowieści przygodowej. Starość i umieranie to tematy, których familijny filmowy mainstream unika jak ognia. Ale nie chłopcy od skaczącej lampki. Pierwsze minuty, pokazujące skrót życia głównego bohatera – od dzieciństwa do późnej starości i śmierci najbliższej osoby – to jeden z najlepszych kawałków filmowej animacji, jakie widziałem w ogóle. Pixar kolejny raz dowiódł, że można robić kasowe kino familijne bez kloacznego humoru i niewyszukanych skojarzeń erotycznych.
MO – Michał Oleszczyk [9]
Pixar znów trafia (prawie) w dziesiątkę. Jeśli nie liczyć lekkiej nadwyżki pomysłów w drugiej połowie, „Odlot” z powodzeniem restauruje najstarszą – i najbardziej zapomnianą – cnotę wielkiej sztuki: wzbudza zachwyt. Lekarstwo na wszystkie „Świnki” naszych ekranów – film o tym, że dobro jest możliwe i że nie ma w nim nic milusiego. Wręcz przeciwnie: rodzi się w pocie i znoju. Wybitne kino dla posiniaczonego świata.
WO – Wojciech Orliński [10]
Ja nie powinienem recenzować filmów Pixara, bo jestem nieobiektywny. Ten film to po prostu Odlot.
Niecodzienny to przypadek – nakręcona za niemal 200 milionów dolarów superprodukcja komunikuje się z widzem za pomocą niestrudzonego tetryka i skośnookiego nastolatka. Nonkonformizm w realizacji tej spektakularnej przygody widać zresztą na każdym kroku. Pixar jawnie potępia ślepą ekspozycję popkulturowych ikon, sprzeciwia się konsumpcyjnemu trybowi życia, a nawet odrzuca typowe mechanizmy zaskarbiania odbiorcy. Tym samym chwyta za serce w sposób najbardziej bezpretensjonalny – konfrontując niemożliwe z możliwym, hołdując ulotnym wartościom. „Odlot” to kolejna pixarowa rozrywka wysokich lotów, śmiało wskazująca kto będzie (ba, już jest!) Waltem Disneyem tego stulecia.
MW – Michał Walkiewicz [9]
Oczko niżej niż „Wall-E”. Historia śmieciarki zadurzonej w iPodzie była mimo wszystko odważniejszą propozycją estetyczną i tematyczną (do dziś zachodzę w głowę, jak Pixarowi udało się przepchnąć ten pomysł). Mimo odważnego wejścia w geriatryczny klimat, „Odlot” to kino trochę mniej ryzykowne, takie „od lat pięciu do stu pięciu” – dzieciarnia rozpłacze się ze śmiechu na widok ptaka-cudaka, a dorośli zaleją rzewnymi łzami podczas sceny, w której bohater ostatecznie przepracowuje śmierć żony. Oczywiście, nie czynię z tego zarzutu. Serio, serio, to lepszy film o starości niż „Pora umierać”. Ba, lepszy nawet niż „Jeszcze nie wieczór”.
KW – Konrad Wągrowski [9]
Pierwsze 10 minut „Odlotu” to najlepszy fragment kina animowanego jaki powstał w czasie ostatniego ćwierćwiecza (przynajmniej). W ciągu kilku minut, nie tracąc zainteresowania widza dziecięcego (a także – poprzez pokazanie przerażająco przecież smutnej sprawy w sposób delikatny – nie strasząc go), film widza dorosłego po prostu wciska w fotel. Nie tylko dlatego, że rozpoczyna się od silnego uderzenia emocjonalnego, ale także dlatego, że wielu widzów w tej krótko opowiedzianej historii życia musi odnaleźć samych siebie. Wszak proza życia niwecząca marzenia to temat znany prawie wszystkim… Po tak wspaniałym początku dalej jest już „tylko” bardzo dobrze.
Totalny animowany odlot. Jestem pod urokiem opowiedzianej tu historii o przyjaźni i starości (novum w poprawnym świecie amerykańskiego kina dla dzieci). Śmiałam się jak szalona – bardzo dobrze działały na mnie zwłaszcza gadający pies i ptaszysko. Może nie powinnam się przyznawać, ale udało mi się też wzruszyć. A animowana rozbiegówka, w której skondensowano życie sędziwego Carla, to absolutne mistrzostwo.