Control
Anton Corbijn
‹Control›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Control |
Dystrybutor | Gutek Film |
Data premiery | 7 marca 2008 |
Reżyseria | Anton Corbijn |
Zdjęcia | Martin Ruhe |
Scenariusz | Matt Greenhalgh |
Obsada | Sam Riley, Samantha Morton, Alexandra Maria Lara, Joe Anderson, Toby Kebbell, Craig Parkinson, Harry Treadaway, Herbert Grönemeyer |
Muzyka | Joy Division, New Order |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | Australia, Japonia, USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 121 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Życie Iana Curtisa, wokalisty legendarnego Joy Division, od okresu dojrzewania do samobójczej śmierci w 1980 roku, dzień przed amerykańską trasą zespołu. Cierpiący na epilepsję Curtis w swoich mrocznych tekstach pisał o samotności w zurbanizowanym otoczeniu, problemach z porozumiewaniem się z innym człowiekiem i o braku wiary w sens istnienia.
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka

Filmy – Wieści

Utwory powiązane
Filmy

Wielka szkoda, że marny film pogrzebał moją przyjaźń z Wojciechem Orlińskim nim jeszcze miała szansę rozkwitnąć. Niełaskawy los jest tym boleśniejszy, że lubię Joy Division i – co nie jest bez znaczenia – lubię prace Corbijna. Myślę, że gdybym obejrzał „Control” parę lat temu, do Joy Division w ogóle nie zrobiłbym podejścia. Bez względu na to , jak rzecz ma się do rzeczywistości, Curtis jest tu przeraźliwie męczącym ćwokiem. Skatowanym niemożnością utworzenia małego haremu i wyprostowania lekko pogiętego życia. Już po pół godzinie w głowie samoczynnie zaczęła mi buszować mantra: Ian, just do it!
MC – Michał Chaciński [7]
Dziwny jest ten dysonans, wynikający z rozmów z Corbijnem. Facet odżegnuje się od wykorzystywania legendy Joy Division, uparcie twierdzi, że nakręcił film po prostu o zagubionym chłopaku, że równie dobrze mogłoby to nie obejmować historii zespołu itd. A przecież bez legendy JD ten film byłby banałem. To skojarzenia ze stylistyką zdjęć Curtisa, siła muzyki i budowana od dekad legenda bandu powodują, że w ogóle cokolwiek poczułem. W tej sytuacji lepiej ignorować Corbijna (który chyba po prostu nie chciał mieć wrażenia, że jedzie na cudzych plecach) i obejrzeć „Control” jako to, czym jest – ilustrację tragedii tajemniczego faceta, niepróbującą do końca jego tajemnicy wyjaśniać.
Film trochę w manierze „Last Days” Van Santa, choć nie tak pretensjonalny. Ale równie depresyjny, co wszak jak ulał pasuje do opowieści o życiu i twórczości Iana Curtisa. Tyle że ja nigdy nie byłem fanem Joy Division.
Muzyka niezła, dialogi miejscami dowcipne, ciekawi aktorzy drugiego planu, ale główny bohater nie do zniesienia. Rozmemłanie i mazgajstwo filmowego Curtisa uczyniło seans nudnym koszmarem. Nie jestem w stanie ocenić talentu Sama Rileya w portretowaniu Curtisa, bo nie znam oryginału i – szczerze powiedziawszy – wcale nie mam ochoty poznać. Ze smutkiem przyznaję się, że trzymałem kciuki za rychły, nieszczęśliwy koniec bohatera i – co za tym idzie – szczęśliwy koniec seansu.
WO – Wojciech Orliński [10]
Gdybym jeszcze nie zabanował kolegi Dobrego na swoim blogu, to zrobiłbym to teraz, bo nie wyobrażam sobie utrzymywania znajomości z kimś, komu ten film się nie podoba. O czym w ogóle można by gadać z kimś tak dalece pozbawionym gustu – o muzyce hiphopolo?
KS – Kamila Sławińska [9]
Patrzeć na Sama Rileya w roli Iana Curtisa to jak wywoływanie duchów: nieprawdopodobne, z jakim pietyzmem młody aktor odtwarza każdy ruch, każdy manieryzm tragicznie zmarłego frontmana Joy Division. Jasne, rzecz jest raczej dla fanów manchesterskiej kapeli, ale ja do nich należę – a świetny muzycznie, eteryczny w warstwie wizualnej, emocjonalnie przejmujący i smutny jak listopadowa noc film Corbijna to dokładnie to, czego oczekiwałam po filmowej wersji opowieści o losach lidera zespołu.
A mnie się tam biografia Curtisa podobała. Nie przeczę, miał w tym spory udział fakt, że jestem oddanym fanem Joy Division. Ale pomijając osobiste wycieczki, wydaje mi się, że Corbijn odwalił kawał dobrej roboty. Nie pompował zbyt mocno legendy. Pokazał jedynie zwykłego chłopaczka z przemysłowego świata, który pisał świetne kawałki, ale kompletnie gubił się w świecie.
MW – Michał Walkiewicz [5]
Jak to było? Nie mój cyrk, nie moje małpy? W każdym razie, tak jak rzekł Piotr: komu
Ian Curtis sprawia joy, temu sprawia, dla mnie to biografia jakich wiele, choć
artystycznie sfotografowana i z fantastycznym odtwórcą głównej roli, któremu należą
się wszelkie nagrody za sam ruch sceniczny.
Bardzo dobra filmowa biografia lidera Joy Division Iana Curtisa. Bezpretensjonalna, nasycona rewelacyjną muzyką legendarnego zespołu i doskonale zagrana – brawa dla Sama Rileya za główną rolę. To nie jest opowieść o idolu, raczej o słabości człowieka. Nie ma tu miejsca na mitologię, jest życie. Reżyser Anton Corbijn, fotografik, autor doskonałych teledysków i fan zespołu, który znał Iana, skonstruował portret wrażliwca, niepotrafiącego poradzić sobie ze zbyt szybko nadchodzącą dorosłością. Uwikłany w podwójny romans i zmęczony walką z chorobą, wypalony artysta w końcu poddaje się. Surowy, wysmakowany artystycznie czarno-biały film oddaje ducha lat 70. Wydarzenia tragiczne sugeruje, nie popadając w dosłowność; unika skandalizowania. Jest za to maksimum emocji. Corbijn skoncentrował się na postaci Curtisa, historia Joy Division dzieje się na drugim planie. Nie znaczy to jednak, że zagubił melancholijną, mroczną magię zespołu i muzyki. Ona nadaje koloryt filmowi.