Flyboys: Bohaterska eskadra
(Flyboys)
Tony Bill
‹Flyboys: Bohaterska eskadra›

Opis dystrybutora
Historia amerykańskich pilotów, którzy dołączyli do francuskiej eskadry myśliwców przed przystąpieniem USA do I wojny światowej. Amerykańscy chłopcy zostali bohaterami legendarnej jednostki Lafayette Escadrille.
Podobny temat, co w świetnych „Lotnikach z Tuskegee” Markowitza, ale i aktorstwo dużo słabsze niż tam, i sceny walk powietrznych dużo mniej emocjonujące i sztuczniej ukazane, mimo iż oba filmy dzieli ponad dekada, a „Lotnicy” to film… telewizyjny. W sumie z początku nawet nieźle się zapowiadało, a wyszedł „Pearl Harbor” dla ubogich, z minuty na minutę coraz bardziej nużący natłokiem melodramatycznych schematów i przeciągniętych gadek o kurażu.
„Top Gun” przeniesione w czasy I wojny światowej. Grupa amerykańskich chłopców uczy się pilotażu pod okiem Jeana Reno. Fabułę skonstruowano według schematu gry „Call of Duty”: szkolenie, opis pierwszej misji bojowej, pierwsza misja bojowa, opis drugiej misji bojowej, druga misja bojowa, etc. Historia jest jak trzeba: piloci mają białe szaliki, tchórze okazują się w chwili próby bohaterami, rasiści przekonują się do czarnoskórych towarzyszy broni, Niemcy są wredni, a gorące francuskie dziewczyny zamieszkałe w promieniu 100 kilometrów od amerykańskiej bazy uczą się na gwałt angielskiego. W komercyjnej produkcji powinien być wątek romantyczny, zatem dzielny eks-kowboj (James Franco) od czasu do czasu (w środku wojennej zawieruchy) pożycza sobie po cichu służbowy samolocik, żeby zafundować przejażdżkę młodej damie z okolicy. Temat wdzięczny, ale kompletnie skopany. Kilka efektownych ujęć walk powietrznych nie łagodzi bólu obcowania z głupim, przewidywalnym i przegadanym scenariuszem.
KW – Konrad Wągrowski [5]
Nie da się ukryć, że nikt tu specjalnie nie popracował nad scenariuszem. Dziury w nim są wielkości Zeppelina, absurdy militarne może wymienić nawet kompletny laik (jaki jest sens wysyłać na misję eskadrę złożoną z _samych_ żółtodziobów – przecież nikt tego nie powinien przeżyć, dlaczego sterowiec leci na pułapie samolotów, choć może przecież wznosić się wysoko ponad ich zasięg, czemu niemieccy żołnierze ustawiają się dokładnie na linii strzału, gdy krok w lewo może ich uczynić całkowicie nietykalnymi, etc. etc.). Pomysły fabularne skopiowane są z „Gwiezdnych wojen” z obowiązkowym atakiem na Gwiazdę Śmierci i powrotem Hana Solo. A gdyby zamiast rozwijać mdły i nijaki wątek romantyczny trochę psychologicznie pogłębić bohaterów, pewnie krzywdy filmowi by to nie zrobiło. Ale jednak nie mam sumienia, aby ten film zmiażdżyć. Serce każdego dużego chłopca, każdego weterana gry w „Red Barona” musi się cieszyć, widząc efektowne (nawet jeśli bezsensowne) ewolucje wojennych wielopłatowców.