Inland Empire
David Lynch
‹Inland Empire›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Inland Empire |
Dystrybutor | Kino Świat |
Data premiery | 27 lipca 2007 |
Reżyseria | David Lynch |
Zdjęcia | David Lynch |
Scenariusz | David Lynch |
Obsada | Laura Dern, Jeremy Irons, Harry Dean Stanton, Justin Theroux, Peter J. Lucas, Karolina Gruszka, Krzysztof Majchrzak, Grace Zabriskie, Diane Ladd, Julia Ormond, Ian Abercrombie, William H. Macy, Emily Stofle, Jordan Ladd, Kristen Kerr, Kat Turner, Terryn Westbrook, Jamie Eifert, Michelle Renea, Adam Zdunek, Marcin Brzozowski, Mary Steenburgen, Leon Niemczyk, Terry Crews, Laura Harring, Nastassja Kinski, Michael Paré, Naomi Watts |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | Francja, Polska, USA |
Czas trwania | 172 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Nikki to aktorka starająca się o udział w remake′u pewnego filmu. Jego produkcja została przerwana kilka lat temu z powodu śmierci dwójki głównych bohaterów. Mimo tego Nikki przyjmuje rolę. Bez wątpienia miał na to wpływ wybór jej filmowego partnera, którym okazuje się przystojny Devon. Produkcja, przy której mają okazję pracować, to historia o miłości, zdradzie i zemście...
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka

Utwory powiązane
‹Kocham kino›
–
Theo Angelopoulos,
Olivier Assayas,
Bille August,
Jane Campion,
Youssef Chahine,
Kaige Chen,
Michael Cimino,
Ethan Coen,
Joel Coen,
David Cronenberg,
Jean-Pierre Dardenne,
Luc Dardenne,
Manoel de Oliveira,
Raymond Depardon,
Atom Egoyan,
Amos Gitai,
Alejandro González Iñárritu,
Hsiao-hsien Hou,
Aki Kaurismäki,
Abbas Kiarostami,
Takeshi Kitano,
Andriej Konczałowski,
Claude Lelouch,
Ken Loach,
David Lynch,
Nanni Moretti,
Roman Polański,
Raoul Ruiz,
Walter Salles,
Elia Suleiman,
Ming-liang Tsai,
Gus Van Sant,
Lars von Trier,
Wim Wenders,
Kar Wai Wong,
Yimou Zhang
‹Lumiere i spółka›
–
Theo Angelopoulos,
Vicente Aranda,
J.J. Bigas Luna,
John Boorman,
Youssef Chahine,
Alain Corneau,
Costa-Gavras,
Raymond Depardon,
Francis Girod,
Peter Greenaway,
Lasse Hallström,
Hugh Hudson,
Gaston Kaboré,
Abbas Kiarostami,
Cédric Klapisch,
Andriej Konczałowski,
Spike Lee,
Claude Lelouch,
Sarah Moon,
Idrissa Ouedraogo,
Arthur Penn,
Lucian Pintilie,
Helma Sanders-Brahms,
Jerry Schatzberg,
Nadine Trintignant,
Fernando Trueba,
Liv Ullmann,
Régis Wargnier,
Wim Wenders,
Yoshishige Yoshida,
Yimou Zhang,
Jaco van Dormael,
Merzak Allouache,
Gabriel Axel,
Michael Haneke,
James Ivory,
Patrice Leconte,
David Lynch,
Ismail Merchant,
Claude Miller,
Jacques Rivette
MC – Michał Chaciński [6]
Po dwóch seansach mogę powtórzyć za Lynchem: wiem, że film mi się podoba. Ale jednocześnie mam wątpliwości, czy Lynch powinien go nakręcić. To najbardziej oniryczny obraz od jego debiutu – w istocie między „Głową do wycierania” a „Inland Empire” Lynch zatoczył koło i wrócił do punktu wyjścia – do kina abstrakcyjnego. Wszystko jest tu symboliczne i niczego nie należy traktować jako rzeczywistego. Jednak ten trzygodzinny eksperyment męczy. Co gorsza, po raz pierwszy mam wrażenie, że Lynch nie rozwija swojej mitologii – że złożył tę historię wyłącznie ze znanych kawałków układanki. Jest tu pełen katalog przerabianych już przez niego tropów psychoanalitycznych – lustrzane odbicie jako źródło zła, bramy i stare budynki symbolizujące zakamarki podświadomości itp. Jest także pełen katalog tropów czysto lynchowskich: elektryczność sygnalizująca kontakt z innym światem, demiurg zła prześladujący bohatera, czerwone zasłony, wzorzyste dywany w miejscach kluczowych zdarzeń etc. Nie widzę w „Inland Empire” nowych pomysłów i znaczeń. Nawet surrealistyczne króliki są zapożyczone ze znanego z internetu materiału wideo sprzed pięciu lat. Zaskakuje tylko realizacja (cyfrowe kamery, zbliżenia twarzy zniekształconych szerokokątnymi obiektywami), z tym że używano kamer cyfrowych niskiej rozdzielczości i na wielkim ekranie film wygląda po prostu brzydko. Proponuję podejść do „Inland Empire” jak do lynchowskiego albumu greatest hits i uznać, że mistrz filmowej podświadomości robi tu honorową rundę po swoich ulubionych tematach. Powtórzmy je sobie i czekajmy na kolejny film, bo dopiero on pokaże, czy Lynch doszedł do muru.
Jestem zdania, że miejsce snobistycznych wideo artów jest w snobistycznych galeriach, nie w kinach. Oczywiście, teoretycznie nikt mi nie kazał tego gówna oglądać i teraz się czepiać. Teoretycznie, bo jednak cyrograf podpisany Wągrowskiemu zobowiązuje.
Chyba jeszcze nikt nie był tak blisko uchwycenia klimatu koszmaru sennego. A że koszmar senny nie rządzi się żadnymi regułami, trudno doszukiwać się w „Inland Empire” jakiegokolwiek klucza interpretacyjnego i związków przyczynowo-skutkowych. Dostajemy zbitkę obrazów, które czasem układają się w jakąś całość, a czasem są zwyczajnym wideo-bełkotem. Lynch pojechał po bandzie, zupełnie nie przejmując się wymogami komercji i potrzebami dystrybutorów. Trzeba nie lada odwagi, żeby w dzisiejszych czasach nakręcić trzygodzinną fantasmagorię ze szczątkową fabułą. No i niewątpliwie trzeba nazywać się Lynch, żeby znaleźć ludzi, którzy wysiedzą na tym eksperymencie do końca. Na pewno pomógł reżyserowi wynalazek pod tytułem kompaktowa kamera cyfrowa, bo nie wierzę, żeby znalazł się na świecie producent, który dałby Lynchowi ekipę i sprzęt na film bez scenariusza, robiony w dodatku z przerwami przez długie miesiące. Niestety, zastosowanie taniego sprzętu odbija się na jakości obrazu i w wielu miejscach „Inland” zbliża się niebezpiecznie do poziomu amatorskiego wideo. No i, do licha, ileż razy można oglądać Laurę Dern przemierzającą mroczne korytarze? W drugiej godzinie filmu miałem już tego serdecznie dość. Aż się prosiło, żeby wkroczył montażysta i skrócił materiał o kilkadziesiąt minut. Nie dam się przekonać, że „Inland” stanowi szczytowe osiągnięcie Lyncha. Jeśli jesteś malarzem z nazwiskiem i po serii pięknych obrazów ciepniesz od niechcenia na płótno kilka kropel farby, wielbiciele i tak okrzykną to dziełem sztuki. Dla mnie „Inland Empire” to właśnie takie ciepnięcie farbą na płótno. Oby teraz Lynch zabrał się za prawdziwe kino.
KS – Kamila Sławińska [9]
Kto pokochał Lyncha po „Zagubionej autostradzie”, rozkocha się w nim na nowo i jeszcze namiętniej — kto zaś pogubił się w umowności otwartych fabuł i wieloznaczności postaci, nie znajdzie w nowym filmie odpowiedzi na pytanie, jak rozgryźć tego chimerycznego twórcę. „Inland Empire” nie ma nic wspólnego z tym, co kiedykolwiek wcześniej zdarzyło nam się oglądać na kinowym ekranie: to trochę tak, jakby wpaść w środek czyjegoś snu i zostać, dać się ponieść wydarzeniom i nastrojom, ulec hipnozie albo czarowi, który na nas rzucono. Rzeczywistość w tym filmie rządzi się własnymi, dziwacznymi prawami, postacie okazują się kim innym, niż się z początku wydawało, koniec mógłby równie dobrze być początkiem… A jednak trzygodzinny seans się nie dłuży: jest logika w tym szaleństwie, jest wyczuwalna dyscyplina i jest morał, który — choć dwuznaczny i umykający słowom — zapadnie w serce i w pamięć. Konia z rzędem temu, kto zdoła to niezwykłe, wielopoziomowe wydarzenie streścić lub choćby sprowadzić do jednego, wielopoziomowo rozwijanego motywu, choćby tak pojemnego jak medytacja nad naturą i funkcją kina jako sztuki. Jedno jest pewne: niezrównana Laura Dern jako umierająca aktorka, przepiękne cyfrowe zdjęcia i króliki z pewnością powrócą w snach wszystkich, którzy zetknęli się z tym niezwykłym, dziwnym, hipnotycznym filmem.
KW – Konrad Wągrowski [9]
Tetryk Piotrek pewnie uzna mnie za snoba i wykorzysta to w którejś dyskusji, ale… cóż mogę poradzić na to, że uwielbiam kino Davida Lyncha. Nie szukam oczywiście w nim spójnych fabuł, prostych interpretacji – ale zawsze mam nadzieję, że zostanę zabrany na szaleńczą przejażdżkę, że zostanie mi pokazane coś, co poruszy jakieś nieznane struny w mej podświadomości, że zobaczę scenę, która powróci zmodyfikowanym marzeniem sennym lub też przywoła jakiś zapomniany sen. Ale też film da mi frajdę szukania interpretacji, wielokrotnego analizowania każdej sceny i budowania własnej historii w oparciu o to, co zostało mi pokazane. A wreszcie – że zobaczę coś bardzo odmiennego od kinowych standardów. I cóż – „Inland Empire” daje mi to wszystko bez dwóch zdań. Zwykle moja ocena filmów Lyncha wzrastała od seansu, więc tym razem nie czekam i od razu daję dziewiątkę. Bo, poza tym wszystkim, od czasów Donniego Darko mam wielką sympatię dla dużych królików.
Jak w kalejdoskopie wirują tu Lynchowskie motywy, obsesje, ulubione kadry, perwersje. Sens i akcja skryły się tak głęboko, że mistrz w wywiadach mówi, że próżno ich szukać, bo umknęły nawet jemu samemu. Na pewno jest to wdzięczny obiekt dla miłośników psychoanalizy. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z czystą sztuką. Wielbiciele twórczości Lyncha „kupią” to na pewno, niestety wiele osób może nie wytrzymać 170 min. projekcji. Choć są powody, dla których warto to zrobić i śnić szalony sen razem z Lynchem. Błądzić hotelowymi korytarzami, zaglądać do pokojów oświetlonych pojedynczymi lampami tak, że ich blask wydobywa w szczególny sposób to, co zazwyczaj ukryte; wędrować w miejskim gąszczu (część filmu nakręcono w Łodzi). Czysty, nieokiełznany strumień kreacji, podświadomość karmiona surrealizmem szaleje. Ten świat zaludnia gromada ćpunów, szaleńców, morderców – panoptikum dziwaków. Jest oczywiście zarys fabularny. Akcja toczy się w Hollywood. Aktorka Nikki (Laura Dern) dostaje propozycję zagrania w remake’u polskiego filmu. Nad produkcją ciąży fatum. Wraz z decyzją o przyjęciu roli Nikki rozpoczyna dziwną podróż w głąb czasu, siebie, życia, wydarzeń – interpretacja otwarta. Lynchowski świat nie jest, tak jak do tej pory, nasycony mocnymi barwami. Wszystko przyblakło. To wynik fascynacji reżysera kamerą cyfrową. Trochę szkoda.