Artur i Minimki
(Arthur and the Invisibles)
Luc Besson
‹Artur i Minimki›

Opis dystrybutora
10-letni Artur staje oko w oko z bezwzględnym przedsiębiorcą, pragnącym zagarnąć piękny dom babci chłopca. Zadanie uratowania domu jest trudne, ale Artur liczyć może na pomoc Minimków. Jego dziadek, który zaginął przed laty w tajemniczych okolicznościach, zostawił mu bowiem księgę ze wskazówką jak trafić do niezwykłej krainy malutkich stworków.
Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [5]
Nie ma tu właściwie nic, co wyróżniałoby film w górę, czy w dół od reszty konkurencji. W kontekście nazwiska Bessona to właściwie miażdżąca krytyka, ale przecież przez ostatnią dekadę przyzwyczaił mnie, że nie ma już nic do powiedzenia, za to nadal sporo do zarobienia. Jeśli zadowala go wypluwanie z siebie produktów na pod każdym względem średnim poziomie, to kto mu zabroni? Mnie też przecież nikt nie zmusza do kupowania biletu. Po latach sympatii rozstajemy się więc w dobrych humorach i najwyraźniej bez żalu.
Sztampowy fabularnie, złożony praktycznie z samych zapożyczeń, ale całkiem finezyjny formalnie, słodki i kolorowy film dla dzieci, w którym… Minimek-rastaman pali trawkę, 10-latek zakochuje się w 1000-latce, a polski tłumacz dolewa oliwy do ognia, serwując na koniec antysemicki morał: „Kochajmy się jak bracia, dzielmy się jak Żydzi”. Normalnie byłbym zbulwersowany, ale zapatrzyłem się na fantastyczny tyłeczek księżniczki Selenii.
Czasy, kiedy oczekiwałem od Luca Bessona oryginalności skończyły się gdzieś w okolicach „Taxi 2”. „Artur…” bezwstydnie pożycza wątki z czego tylko się da, ale spełnia swoje podstawowe zadanie – bawi widzów małoletnich (towarzysząca mi w kinie 9-letnia reprezentantka grupy docelowej była filmem zachwycona, w jej imieniu powinienem dać przynajmniej „dziewionę” i z tego powodu dokładam punkt więcej ). Wyjdę na starego pierdołę (w końcu trzeba zapracować na miano tetryka), ale IMHO Besson zdecydowanie przegiął z podtekstami erotycznymi. 10-letni chłopcy powinni myśleć o zabawie w Indian, a nie o wilgotnych pocałunkach z ponętnymi księżniczkami.
WO – Wojciech Orliński [7]
Odwieczna dyskusja o to, czy Besson jest infantylny czy nie została wreszcie rozstrzygnięta. Odpowiedź brzmi: jest znacznie bardziej niż to dotąd podejrzewaliśmy. Ale mi to nigdy nie przeszkadzało.
KS – Kamila Sławińska [3]
Ani to oryginalne, ani ładne, ani zabawne, ani nawet tak głupie, by kwalifikować się do kategorii filmów tak złych, że aż dobrych. Nie wiem doprawdy, co irytowało mnie bardziej: rozerotyzowana nimfetka gadająca głosem Madonny czy pozbawiony humoru lub choćby jednego oryginalnego pomysłu scenariusz. Pierwsze z wymienionych zjawisk nie powinno zaistnieć w filmie dla dzieci – drugie dyskwalifikuje materiał jako coś, co mogłoby choćby w najmniejszym stopniu zainteresować dorosłych. A że to film Bessona? Tym gorzej. Zwłaszcza, że dla tych ostatnich oglądanie Mii Farrow w roli babci jest raczej przygnębiające niż zabawne.