V jak Vendetta
(V for Vendetta)
James McTeigue
‹V jak Vendetta›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | V jak Vendetta |
Tytuł oryginalny | V for Vendetta |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 7 kwietnia 2006 |
Reżyseria | James McTeigue |
Zdjęcia | Adrian Biddle |
Scenariusz | Andy Wachowski, Larry Wachowski |
Obsada | Natalie Portman, Hugo Weaving, Stephen Rea, John Hurt, Stephen Fry, Tim Pigott-Smith, Ben Miles, Sinéad Cusack, Natasha Wightman, Eddie Marsan, Megan Gay, Madeleine Rakic-Platt |
Muzyka | Dario Marianelli |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | Niemcy, USA |
Czas trwania | 132 min |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Głównym bohaterem historii jest „V”, anarchista, który wypowiada wojnę totalitarnemu systemowi. W walce pomaga mu młoda kobieta.
Inne wydania
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka

Filmy – Wieści

Muzyka – Publicystyka

Utwory powiązane
Filmy

MC – Michał Chaciński [7]
Z jednej strony to chyba najważniejszy hollywoodzki film rozrywkowy od czasu „Fight Clubu”. Najważniejszy, bo w duchu najbardziej wywrotowy i anarchistyczny. Kino rozrywkowe ma na celu dostarczenie rozrywki, a nie zasugerowanie, że widz powinien się przebudzić i dokładniej przyjrzeć swojemu życiu. A „Vendetta” właśnie do tego namawia, precyzując wprawdzie, że chodzi o kwestie polityczne, ale nie przesadzałbym z tak dosłownym jej odczytywaniem. Z drugiej strony szkoda, że jest tu trochę żenady osłabiającej wydźwięk filmu – choćby końcowy tłum w maskach, czy niepotrzebne powielanie niektórych kiepskich pomysłów (feniksowy bohater jako jeleń na ognistym rykowisku). Warto dodać, że to nie tyle ekranizacja Moore’a, ile film wykorzystujący jego pomysły i raczej inspirowany jego komiksem i anarchistycznym duchem. Ale jednak daleki od kluczowego u Moore’a pytania o uwolnienie się od samego siebie.
Już rozumiem, dlaczego Moore odciął się zupełnie od tego filmu, kwitując krótkim „imbecilic”. Ograne już dziś doszczętnie bullet-time’y zastąpiły równie efekciarskie knife-time’y, ale pod względem zadęcia, braku klimatu, za to nadmiaru ciężkich do przetrawienia kazań, nowa produkcja Wachowskich przypomina „Matrix: Rewolucje”. Aktorstwo równie wątpliwe – zamiast Weavinga mógłby przecież z powodzeniem wystąpić Keanu Reeves – też jest wysportowany, ma niezły głos, a w dodatku nie musiałby nawet zakładać maski, by zagrać faceta w masce. Portman zaś – mimo iż urodziwa jak zwykle (ach, ta scena, gdy jest przebrana za lolitkę!) – gra nierówno i momentami popada w nieznośną afektację. Film miał być zdaje się kontrowersyjnym komentarzem postwrześniowym, ale kiedy twórcy nie kumają różnicy między rewolucją a terroryzmem, a w kwestii ideologicznej nie wychodzą poza pseudofilozoficzne i truistyczne pogadanki, jest to kontrowersja irytująco tania i po prostu zbędna. Słowem, T jak Tandeta.
WO – Wojciech Orliński [10]
Już komiks uważałem za arcydzieło gatunku. Film, ku mojemu zdumieniu, okazał się jeszcze lepszy! Na pohybel purystom uważam, że adaptacyjne zabiegi były niezbędne i generalnie wyszły dziełu na dobre. Szkoda tylko, że nie wplątano w film piosenki „Vicious Cabaret”, choćby przy napisach końcowych. W końcu nieczęsto zdarza się umieszczenie w komiksie prawdziwej partytury.
MS – Małgorzata Sadowska [3]
Polityczny blockbuster – tego jeszcze nie było, i mam nadzieję, że długo, długo nie będzie. Tezy o dyktaturze i zmanipulowanym społeczeństwie są dramatycznie prostackie, dzieje pana V. przygnębiająco przewidywalne, a aluzje do Orwella bynajmniej nie czynią z tego filmu wielkiej metafory. Zaś anarchistyczny duch komiksu ginie w realizacyjnym efekciarstwie i wypasie. Jeśli już producenci chcieli się popisać modną dziś w Ameryce polityczną odwagą, powinni byli przenieść akcję „V jak Vendetta” na własne podwórko. A mnie osobiście od widma dyktatury krążącego nad światem, dużo bardziej przeraża widmo braci Wachowskich krążące nad kinem.
KS – Kamila Sławińska [9]
Zwykle nie czytam komiksów, zwłaszcza takich, na których adaptację wybieram się do kina – ale przeczytałam „V” i cieszę się, że to zrobiłam, bo znajomość materiału wyjściowego pozwoliła mi docenić ogrom znakomitej roboty, którą wykonali Wachowscy i McTeigue przy filmowej wersji. Film bowiem znakomicie oddaje ducha komiksu, choć nie zawsze jego literę. Scenarzyści wzbogacili dość „rozgadany” oryginał o parę kapitalnych pomysłów wizualnych (te maski na twarzach demonstrantów! ten pyszny motyw z prześmiewczym telewizyjnym show w stylu Benny Hilla!) i świetnych akcentów muzycznych (motyw z Uwerturą 1812 Czajkowskiego trafiony w dziesiątkę; równie wyrazisty dobór utworu, który budzi rano Fincha/Stephena Rea). Casting bodaj najlepszy w komiksowej adaptacji od czasu genialnego „Hellboya” – Weaving gra świetnie nawet zza nieruchomej maski; Portman w kilku scenach powala na kolana; Rea jak zawsze jest niezrównany; znakomity jest też Roger Allam i wszyscy pozostali drugoplanowi aktorzy. Jedyny zgrzyt to potraktowanie relacji miedzy V a Evie jako romantycznego związku – zupełnie bez potrzeby. Ale furda tam: najważniejsze, ze przesłanie filmu trafia w swój czas. Jak mało kiedy wcześniej zwykłym, szarym ludziom, którzy czują się zdradzeni i ignorowani przez swoich przywódców, potrzebny jest samotny wojownik, który miałby odwagę przemówić w ich imieniu i zrobić cos radykalnego, co odmieni świat. Z braku lepszej alternatywy – dobrze jest mieć takiego V choćby tylko przez 132 minuty i tylko na kinowym ekranie, niż nie mieć go wcale.
Na mojej drodze do polubienia „V jak Vendetta” stała ogromna przeszkoda w postaci siedzącego obok Krzysztofa Lipki-Chudzika, który przez cały czas trzymał na swych kolanach moorowsko-lloydowski oryginał i przeklinał głośno kopię wachowsko-mcteiguowską. Na szczęście przeszkodę pokonałem i z czystym sercem mogę przyznać, że adaptacja jest może średnio udana, ale film – jako autonomiczny twór – jest bardzo dobry. Przede wszystkim brakuje świetnej narracji z uwzględnieniem kilku równorzędnych wątków i bogatej palety postaci na drugim planie. Szkoda też, że w adaptacji znacznie skrócono agonię władz i dodano kilka nazbyt teatralnych zagrań (V wydzierający się w niebogłosy podczas pożaru w Larkhill). Jest jednak też mnóstwo zmian ulepszających oryginał. Świetny motyw z „Benny Hillem” i ciekawy zabieg z analogicznością niektórych scen (jajko na toście). W ogóle zrobienie z V everymana sprawdziło się idealnie, czego doskonałym zwieńczeniem jest ostatnia scena. Patronat Wachowskich objawił się w kilku zapierających dech w piersi scenach akcji. Dorzucić do tego jeszcze można całą gamę nawiązań do ostatnich wydarzeń politycznych, a wyjdzie z tego dobry film rozrywkowy, przy którym nie warto wyłączać mózgownicy. A po wszytkim powtórzcie „remember remember the 5th of November”.
KŚ – Kamil M. Śmiałkowski [9]
Bardzo sympatyczne i czytelne. Do oryginału ma się analogicznie jak amerykańskie wersje japońskich horrorów, ale dla mnie to zaleta. Natalie piękna, maska uśmiechnięta, totalitaryzm bardzo się kojarzy z naszą bieżącą sytuacją geo-polityczną. Słowem – warto.
KW – Konrad Wągrowski [9]
Wachowscy bardzo dobrze odrobili swoją prace domową – film oddaje ducha komiksu (a wcale nie jest to dzieło łatwe do ekranizacji), jest ładny wizualnie i niegłupi. Fajnym pomysłem jest obsadzenie eks-Winstona Smitha w roli Wielkiego Brata, ale aktorsko oczywiście przegrywa on ze świetnymi Natalie Portman, Stephenem Fry’em i Stephenam Rea. Podoba mi się, że Wachowscy i McTeigue nie poszli tu w żaden postmodernizm i potraktowali swą opowieść bardzo serio. Wbrew obawom, nie ma też przeładowania go scenami akcji (w sumie chyba tylko 3). Mam jedynie wątpliwości co do zmiany przyczyn pojawienia się faszystowskiej dyktatury w Wielkiej Brytanii – nie dlatego, że twórcy odeszli tu od komiksu (bo od pomysłu sprzed 25 lat trzeba było odejść), ale dlatego, że ta ewolucja wydaje się jednak mniej prawdopodobna niż dyktatura w następstwie wojny jądrowej. Ale rozumiem chęć nadania filmowi współczesnego wydźwięku. Największe jednak brawa, że najsilniejsza emocjonalnie scena w komiksie pozostała najsilniejszą emocjonalnie sceną filmie (Portman wielka jest) – będziecie z pewnością wiedzieli o jakiej scenie mówię. I choć czasem film lekko traci tempo, że śladowo zarysowany wątek romantyczny niepotrzebny, to i tak obejrzałem jedną z lepszych komiksowych ekranizacji w ostatnich czasach.