Madagaskar
(Madagascar)
Eric Darnell, Tom McGrath
‹Madagaskar›

Opis dystrybutora
Opowieść o lwie, zebrze, żyrafie i hipopotamie, którzy uwolnieni zostają z klatek w ZOO i odesłani statkiem do swoich rodzinnych krajów. Statek, którym płyną zwierzaki, tonie i cała czwórka ląduje na Madagaskarze.
Inne wydania
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [5]
Poprzedni film Chrisa Wedge'a, "Epoka lodowcowa", był realizacyjnie i koncepcyjnie słabszy niż konkurencja, ale miał garść przyzwoitych dowcipów i mistrzowską postać wiewióry. "Madagaskar" też jest słabszy niż konkurencja, też widać w nim próbę dyskontowania sukcesu Shreka (parodie filmów, typ bohaterów), ale scenariuszowo zupełnie leży. Do końca seansu nie zrozumiałem zasad rządzących światem filmu - skąd zwierzaki wiedzą rzeczy, których nie powinny, co potrafią zrobić itd. Na seansie zatrzymało mnie parę skojarzeń z Woody Allenem i garść przyzwoitych dowcipów, choć i te wydawały mi się w większości źle opowiedziane - w najlepszym razie kończyły się uśmiechem. W sumie zawód.
Śliczna kanciasta animacja przeładowana slapstickiem, nieumiejętnie opowiedzianymi dowcipami i popkulturowymi cytatami. Kompletnie nie wykorzystano świetnych postaci zwierzaków posiadających całkiem ludzkie dusze. Najlepiej wypada hipochondryczna żyrafa i pingwiny-spiskowcy, ale nawet one nie są w stanie uratować niedorobionej całości.
WO – Wojciech Orliński [3]
Być może na mój odbiór wpłynął bezbarwny polski dubbing. Domyślam się na przykład, że w oryginale lew Alex miał nerwicowo-marudny charakter Bena Stillera, czego echa widać w jego kwestiach - ale po polsku mówi głosem nie pasującego do tego Artura Żmijewskiego. Bardzo na siłę mógłbym więc sobie wyobrazić kilka związanych z tym dowcipów, które przepadły w tłumaczeniu - ale nie za to płacę bilet w kasie, żeby się wysilać. Z polskiego punktu widzenia to komedia pełna nieśmiesznych żartów z fabułą, której brak wewnętrznej logiki (którą miały przecież choćby "Shrek" czy "Era lodowcowa"). Polskie akcenty w dialogach - znak rozpoznawczy Bartosza Wierzbięty - mogą być na miejscu w fabułach baśniowo-fantastycznych, ale w komedii o Nowym Jorku są już tylko nieśmiesznym zgrzytem.
KS – Kamila Sławińska [9]
Miód na serce każdego prawdziwego nowojorskiego szowinisty: pierwszy od czasów najlepszych dokonań Allena film tak przesiąknięty duchem Wielkiego Jabłka, że prawdopodobnie niezrozumiały dla reszty świata! Na całe szczęście dla tych, co nigdy w NYC nie byli, jest jeszcze pyszna, ironiczna fabuła, kapitalne postacie, świetna muzyka, znakomita animacja, świetne efekty i bajeczne pejzaże – i te miejskie, i te z rajskiej wyspy Madagaskar. No i do tego jeszcze masa kapitalnych (przynajmniej w oryginale) głosów oraz garść uroczych postmodernistycznych żartów-zapożyczeń (pyszne zwłaszcza Chariots of Fire!) Świetna zabawa dla Nowojorczyków, dla cwanych dorosłych - a może nawet dla co bystrzejszych dzieci.
KŚ – Kamil M. Śmiałkowski [7]
Przefajnowane. Nowojorskość bawi, acz bez przesady. Całość nie wiadomo dla kogo, a poza tym w ZOO w Central Parku nie ma ani lwa, ani hipopotama, zebry, czy żyrafy. I nie mówcie mi, że nie ma bo uciekły. (ja przynajmniej tak tłumaczyłem córce, kiedy zauważyła tą nieścisłość w trakcie seansu). Ale pingwiny super.
KW – Konrad Wągrowski [5]
Rozczarowanie. Garść niezłych dowcipów, bardzo fajne pingwiny, ale niestety widać wyraźnie, że nad scenariuszem nikt zbytnio nie popracował, bo fabuła jest prościutka i niezajmująca, prawdopodobnie bardziej skierowana do dzieci niz do dorosłych. Wydaje się, że twórców zgubił brak rozeznania - nie pojmuję dlaczego głównymi bohaterami uczynili nie tę czwórkę co trzeba - widz podczas seansu cały czas czeka kiedy znikną lew, żyrafa, zebra i hipopotam, a powrócą pingwiny...