Uśmiech Mony Lizy
(Mona Lisa Smile)
Mike Newell
‹Uśmiech Mony Lizy›

Opis dystrybutora
Film przenosi nas w lata 50., kiedy pozycja kobiet w życiu społecznym była wyraźnie określona i ograniczała się do wypełniania roli przykładnej żony, matki i gospodyni domowej. Priorytety te przyświecają również większości studentek elitarnego żeńskiego college’u Wellesley, w którym za miarę życiowego sukcesu uznaje się powszechnie zdobycie odpowiedniego kandydata na męża. Profesor Katherine Watson rzuca jednak wyzwanie skostniałej uczelni i próbuje pokazać swoim uczennicom cały wachlarz możliwości, jakie daje im życie, uświadomić im ich wartość i zachęcić do dalszego rozwoju zainteresowań.
Utwory powiązane
Nadzwyczaj przyziemne kino feministyczne. Problem równouprawnienia sprowadzono do werbalnego pojedynku kur domowych z working women, opierając wszystkie dialogi na obiegowych komunałach. Aktorki wypadają bladziutko, choć trudno się dziwić, skoro grają samymi kliszami. Ich bohaterkom brak jakiejkolwiek siły wyrazu, są nakreślone tak powierzchownie, że nie wzbudzają krzty zainteresowania, więc nawet jako czysta rozrywka „Uśmiech Mony Lizy” się nie sprawdza. Obejrzałem to co prawda bez ziewania, ale przez cały seans kołatała mi w głowie jedna tylko myśl: co za durny stylista zaproponował Julii Stiles tak mało twarzową fryzurę?
Rozwleczone to. Temat filmu (emancypacja kobiet) pokazany jest zbyt płytko, aby usprawiedliwiać taką ilość postaci i wątków, z których tylko część jest na tyle interesująca, aby przykuć uwagę widza. Również Julia Roberts jako główny filar filmu nie sprawdza się najlepiej.
KŚ – Kamil M. Śmiałkowski [7]
Żeńskie "Stowarzyszenie umarłych poetów". Nic odkrywczego, ale punkty za obsadę. Nie, żeby ruszała mnie Julia Roberts, ale Stiles i Dunst uwielbiam.
KW – Konrad Wągrowski [5]
Historia obiecująca, ale wykonanie nieszczególne. Co prawda dość jasno pokazany jest główny temat filmu - zmiana społecznych ról kobiet w połowie XX wieku, ale zgubione to jest w natłoku niezupełnie potrzebnych wątków (nauczyciel włoskiego), Julii Roberts zdecydowanie brak charyzmy do jej roli, przemiana Kirsten Dunst nieprzekonująca, a całość wyraziście niespuentowana, pozostawiając widza w lekkiej konsternacji. I, polemizując z kolegą z rubryki obok, nie Dunst i nie Julia Stiles, ale urocza Maggie Gyllenhaal dzierży tu prym, grając chyba jedyną wyrazistą postać w tym filmie.